Komentarze
2018.01.11 19:33

Nie dogonimy liczby zgonów

Wracam do dyżurnego w felietonach tematu demografii, który wiąże się nieuchronnie ze skutkami wprowadzenia programu Rodzina 500+ plus. Program ten jednak jest tylko znakiem rozpoznawczym pewnej zmiany w obszarze polityki rodzinnej, redystrybucyjnej i demograficznej państwa polskiego. Trzeba też jednak patrzeć na jego ograniczenia, a te obserwacje powinny skłaniać decydentów do coraz nowych wysiłków w poszukiwaniu rozwiązania problemu demograficznego. Komentatorzy życia publicznego i obywatele zaś są, jak sądzę, niejako zobowiązani do wywierania w tej sprawie presji na rząd.

Pretekstem do tego felietonu jest powrót tendencji wzrostowej jeśli chodzi o liczbę narodzin. Według danych GUS w październiku 2017 roku urodziło się 35 tys. dzieci, a to oznacza, że ruchoma suma roczna urodzin osiągnęła 403,6 tysiąca. Dane te wyglądają zupełnie nieźle w krótkiej perspektywie. We wrześniu ruchoma suma roczna spadła do 400,8 tys. wobec 401,2 z sierpnia. Reszta informacji jest już dużo gorsza. To wciąż słabsze wyniki niż te z marca 2011 roku (suma urodzin 405,2 tys.) czy szczytu małego wyżu z czasów rządów Donalda Tuska (430,4) z sierpnia roku 2009. W tamtych wynikach nie było jednak specjalnej zasługi władz, wtedy to pokolenie prawdziwego wyżu z przełomu lat 70. i 80. zakładało rodziny i było potencjalnie nastawione na ichpowiększanie. Można sobie tylko wyobrazić, jaki byłby poziom dzietności, gdyby program Rodzina 500+ wprowadził rząd Marcinkiewicza czy Kaczyńskiego. Jednak w 2005 roku, po aferze Rywina, aspiracje Polaków udało się skanalizować inaczej, a my sami w większości nie byliśmy jeszcze dość świadomi, by oczekiwać korekty kursu polityki społecznej państwa. To inny temat, ale imposybilizm, brak konkretnych propozycji reform w tym zakresie był jednym z powodów upadku PiS-u w drugiej połowie poprzedniej dekady. Walka z korupcją nie wystarczyła by powstrzymać rozczarowanie.

Dziesięć lat później pokolenie wyżu, o którym mówimy, dobiega do czterdziestego roku życia i demograficznie gaśnie. Tym bardziej należy docenić 500+ i jego efekt, czyli wygenerowanie jakiegokolwiek wzrostu razem ze znaczącym ograniczeniem ubóstwa wśród polskich dzieci. Jednak pojawiły się głosy rozczarowania, że liczba urodzin nie przekracza liczby zgonów, że te są rekordowe. Zaskakuje, że takie rozczarowanie pojawia się u komentatorów, którzy występują jako eksperci od spraw gospodarczych. Liczba zgonów będzie rosnąć i trudno sobie wyobrazić, żeby ta tendencja się zmieniła, skoro nieuchronnie starzeje się pokolenie powojennego wyżu demograficznego, czyli rodziców wyżu dzisiejszych 35-,40-latków. Wobec malejącej liczby kobiety urodzonych w latach słabnącej od połowy lat 80. dynamiki urodzeń, nawet Rodzina 500+ nie powstrzyma tendencji do coraz silniejszego zwiększenia się niedoboru urodzin. Oczekiwanie, że będzie się rodzić więcej dzieci niż umierać starców jest reakcją zdroworozsądkową, jednak wobec okoliczności trzeba cieszyć się z każdego miesiąca, w którym urodzeni choć „dotrzymują kroku” umierającym.

Trzeba poruszyć jeszcze jeden temat. Dane GUS mówią, że do końca roku 2017 w Polsce pracowały już dwa miliony Ukraińców, a w roku 2018 będą ich trzy miliony. Można usłyszeć ideologiczne głosy straszące Polaków nowym najazdem banderowców. Brak podstaw, by traktować w taki sposób migrację naszych wschodnich sąsiadów. Przyjeżdżają oni do nas, ponieważ znajdują tu lepsze warunki pracy, w środowisku, które odbierają jako bliskie kulturowo, choćby ze względu na ułatwiający asymilację język. Podobnie nietrafne są opinie, jakoby Ukraińcy odbierali miejsca pracy Polakom. Niedobory na rynku pracy są tak wielkie, że rodacy Tarasa Szewczenki, co najwyżej łatają powstające w polskiej gospodarce dziury. A zatem przyczyniają się do utrzymania naszego kraju na ścieżce rozwoju gospodarczego. Imigranci – wyselekcjonowani – są Polsce też potrzebni ze względów politycznych. Niemcy nie przypadkowo otwierają granice – wszystkie państwa UE ścigają się o parytet głosów w Radzie Europejskiej, a ten zależy od procentu ludności UE przypadającego na poszczególne kraje. Polska jest zbyt słabym krajem, by podejmować ryzyko realnej asymilacji imigracji muzułmańskiej. Jak widać i dużo silniejsze nie radzą sobie z tym. Jednak proces osadzania się w Polsce Ukraińców powinniśmy traktować jako opatrznościowy i wspierać go. To samo zresztą dotyczy innych nacji słowiańskich, ale też potencjalnie nieagresywnych kultur dalekiego Wschodu. Obecność Wietnamczyków w Polsce można uznać za udany przykład asymilacji.

Choć zarobku Białorusinów są stosunkowo dużo wyższe niż na Ukrainie (jak 900 PLN do 1400 PLN), to jednak rosnąca polska gospodarka i zapotrzebowanie na pracowników mogą zacząć wyciągać i poddanych Łukaszenki za granicę. Szczególnie, że w tym zakresie rząd wykazuje coraz większe zrozumienie. Ostatecznie to baza ekonomiczna - jest podstawą sukcesu Prawa i Sprawiedliwości. Korekta kursu już się dokonała, ale jeśli ma ona trwać z sukcesem nie można już puszczać polskich spraw nawet na moment, ponieważ szybko będzie to oznaczało wstrzymanie rozwoju. Roztropnej polityki imigracyjnej potrzebujemy jak powietrza, ponieważ potrzebujemy milionów rąk do pracy. W mniejszej skali niż za I RP, ale przed nami znów Polska wielu narodów, ważne by były to narody, które sami zdecydujemy się zaprosić.

 

Tomasz Rowiński

 

Tekst jest rozszerzoną wersją felietonu opublikowanego w Tygodniku Bydgoskim.


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.