Z kapitularza
2018.09.20 10:05

Lękać się dnia sądu. Czytanie Reguły (dzień dwudziesty)

20. stycznia 21. maja 20. września

Rozdział 4. Jakie są „narzędzia dobrych uczynków”

44. Lękać się dnia sądu.

45. Drżeć przed piekłem.

46. Całą duszą pragnąć życia wiecznego.

47. Śmierć nadchodzącą mieć codziennie przed oczyma.

48. W każdej chwili strzec swego postępowania.

49. Uważać za rzecz pewną, że Bóg patrzy na nas na każdym miejscu.

50. Złe myśli przychodzące do serca natychmiast rozbijać o Chrystusa i wyjawiać je ojcu duchownemu.

51. Strzec ust swoich od złej i przewrotnej mowy.

52. Nie mieć upodobania w wielomówstwie.

53. Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu.

54. Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu.

55. Słuchać chętnie czytania duchownego.

56. Często znajdować czas na modlitwę.

57. Dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu.

58. A na przyszłość poprawić się z tych grzechów.

59. Nie spełniać zachcianek ciała.

60. Nienawidzić własnej chęci.

61. Poleceń opata we wszystkim słuchać, nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował, mając wówczas w pamięci ten nakaz Pana: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie (Mt 23,2).

62. Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy; lecz najpierw świętym zostać, by nazwa ta odpowiadała prawdzie.

Dzisiaj chciałbym omówić „narzędzia” dobrych uczynków numer 55 i 56.

55. Lectiones sanctas libenter audire.

Słuchać chętnie czytania duchownego.

56. Orationi frequenter incumbere.

Często znajdować czas na modlitwę.

Słuchać chętnie czytania duchowego. Użyte tu po łacinie słowo libenter sugeruje, że czynimy coś z radością i gotowością. Święty Benedykt nie mówi o czytaniu, a raczej o słuchaniu. Oczywiście słuchamy, gdy czyta nam ktoś inny, ale chodzi także o to, by słuchać, gdy czyta się samemu. Człowiek, który przebiega wzrokiem po stronach, nie słucha tego, co w szybkim tempie czyta. Święty Benedykt używał słowa audire, słuchać, gdy mówi o czytaniach we wspólnocie wplecionych w klasztorny porządek dnia: podczas Mszy Świętej, w refektarzu i przed kompletą. Jestem jednak pewien, że miał także na myśli lectio divina poszczególnych mnichów. Kiedyś czytano przynajmniej poruszając ustami. Starożytni nie wyobrażali sobie czytania tylko w myślach. Czytanie zawsze zakładało słuchanie. Podczas lectio divina człowiek nakłania ucho serca do Boga, powtarzając za psalmistą:

Audiam quid loquatur in me Dominus Deus, quoniam loquetur pacem in plebem suam, et super sanctos suos, et in eos qui convertuntur ad cor.

Posłucham, co mówi Pan Bóg: Oto ogłasza pokój swemu ludowi, swoim wiernym i tym, którzy Mu ufają (Ps 84(85),9).

O tym, że słuchanie jest ważne, święty Benedykt mówił już w Prologu. Przypomnijmy sobie omawiany na początku obraz przedstawiający przysłuchującą się słowom anioła Maryję.

Obsculta, o fili, praecepta magistri, et inclina aurem cordis tui.

Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń [ku nim] ucho swego serca (Prolog).

Brat, który słucha tego, co sam czyta lub tego, co czyta na głos ktoś inny, pozwala, by Duch Święty zapisał mu słowo Boże w sercu i zachowuje jego żar, który w każdym momencie może przerodzić się w płomień modlitwy. Gdy czytamy, Słowo odciska na nas swoje piętno. Modlitwa jest tego Słowa wyrazem. Podczas zwiastowania Najświętsza Maryja Panna zgodziła się na działanie Słowa: „Niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Podczas nawiedzenia świętej Elżbiety, wyraziła Słowo, mówiąc: „Wielbi Pana moja dusza i mój duch rozradował się w Bogu, moim Zbawicielu” (Łk 1,46-47).

Mnich nigdy nie przestaje słuchać Słowa Bożego. Nasłuchuje go niczym matka płaczu małego dziecka, jak dziewczyna nasłuchująca kroków ukochanego. Mnich powtarza wraz z Oblubienicą z Pieśni nad Pieśniami:

Vox dilecti mei; ecce iste venit, saliens in montibus, transiliens colles.

Jakiś głos! To mój ukochany! Oto przychodzi, skacząc po górach, przeskakując pagórki (PnP 2,8).

Osoby, które w dzisiejszych czasach przychodzą do klasztoru prosto ze świata kultury cyfrowej, mogą mieć trudności z takim czytaniem, które jest jednocześnie słuchaniem. Mam obawy, że pewnego dnia zaczną pukać do naszych drzwi ludzie, którzy potrafią czytać tylko to, co pojawia się na ekranie komputera. Nauka czytania i słuchania z uwagą, bezinteresownością i prostotą serca jest dziś integralną częścią formacji klasztornej. Brat, który czyta z uwagą, nie rozpraszając się, naśladuje Marię z Betanii, która „usiadła u stóp Pana i wsłuchiwała się w Jego słowo” (Łk 10,39). Brat, który słucha bezinteresownie, czyni to libenter, czyli w wolności i radości serca, a nie z obowiązku czy przymusu.

A co oznacza czytanie z prostotą serca? Gdy ktoś traktuje tekst jak towar, chcąc wydobyć z niego coś, co go wzmocni, da przyjemność czy wzbogaci, to znaczy, że nie czyta z prostotą serca. Mnich benedyktyński musi nauczyć się czytać z prostotą. Do otwartej księgi podchodzić ze czcią, z zadziwieniem, z gotowością, by z pokorą i wdzięcznością przyjąć wszystko, co usłyszy. Słowa pełnią funkcję sakramentalną: skrywają i objawiają Słowo. Gdy mnich czyta lub słucha słów Pisma Świętego pod skrzydłami Ducha Świętego, może zasmakować słodyczy Boga, dać się spalić Bożemu ogniowi i przeszyć Bożą miłością.

Proście Najświętszą Marię Pannę o łaskę chętnego słuchania czytania duchownego. Nauczcie się czytać w Jej towarzystwie. Przerywajcie co i raz czytanie, by zmówić Zdrowaś Mario. Gdy zaś skończy się czas przeznaczony na lectio divina, zawierzcie wszystko, co przeczytaliście, Maryi, pamiętając o tym, co napisane jest w Ewangelii o Jej niepokalanym sercu:

Maria autem conservabat omnia verba hæc, conferens in corde suo.

A Maryja zachowywała wszystkie te słowa i rozważała je w swoim sercu (Łk 2,19).

Et mater ejus conservabat omnia verba hæc in corde suo.

A Jego matka zachowywała wszystkie te słowa w swym sercu (Łk 2,51).

Pięćdziesiąte szóste „narzędzie” dobrych uczynków to: „Często znajdować czas na modlitwę”. Modlitwa powinna być „domyślnym ustawieniem” mnicha. Powinien on być tak blisko Boga, że gdy tylko może oderwać myśli od codzienności, powinien skupiać je na sercu, w którym ukryty jest Bóg i gdzie modlitwa trwa nieustannie. Dojść do stanu nieustannej modlitwy serca można na wiele sposobów.

Pozwólcie, że powiem teraz o modlitwie, która zawsze, przynajmniej z mojego doświadczenia, okazuje się skuteczna, gdy ktoś czuje, że nie potrafi się już modlić. W życiu monastycznym niezdolność do modlitwy stoi u źródeł wszystkich innych problemów. Wyobraźmy to sobie: Wstępując do klasztoru, człowiek opuszcza świat, odsuwa się od ludzi i miejsc, które kochał, wyrzeka się większości tego, co dawało mu przyjemność albo przynajmniej wytchnienie w trudach życia. Po co więc wstępuje się do klasztoru (szczególnie takiego jak nasz: z klauzurą, milczeniem, wymagającym, odmawianym chóralnie oficjum i adoracją Najświętszego Sakramentu), jeśli nie po to, by się modlić? A co dzieje się, gdy mnich, pomimo starań, nie umie się modlić? Nie łudźcie się, sądząc, że to się nie zdarza. Nie grzeszcie też pychą i nie zapewniajcie, że nigdy nie przytrafi się to wam. To ma miejsce niejednokrotnie. Bóg dopuszcza takie doświadczenia, byśmy mocno uchwycili się Jego słów, które skierował do apostołów, mówiąc o Łazarzu: „Ta choroba nie zmierza ku śmierci, lecz ku chwale Bożej. Dzięki niej Syn Boży dozna chwały” (J 11,4). To naprawdę jest choroba i to taka, która nie wywołuje zbyt wielu odruchów współczucia, ponieważ jest niewidoczna. Gdy objawy stają się na tyle ostre, że stają się dostrzegalne, choroba jest już bardzo zaawansowana. Straszne jest, gdy słyszy się brata, który mówi: „Tak, jestem mnichem, mnichem klauzurowym, człowiekiem, którego życie definiuje modlitwa, ale modlić się nie potrafię”. Ktoś taki słusznie może identyfikować się z prorokiem Eliaszem na pustyni:

Siadł pod jednym z janowców, prosząc o śmierć: „Panie, mam już dość wszystkiego, zabierz moje życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków (1Krl 19,4).

Znałem mnichów, którzy znaleźli się w takim położeniu; ludzi, którzy porzucili wszystko, wchodząc na drogę życia, na której każdy oddech miał być modlitwą, a którzy po pewnym czasie spostrzegali się, że nie potrafią się już modlić. Oficjum staje się wtedy ciężarem nie do zniesienia, adoracja Najświętszego Sakramentu - wykańczającą walką z ogłupiającymi atakami złych myśli, zaś podczas lectio divina albo ogarnia człowieka senność albo dopada rozproszenie albo obie rzeczy na raz. Mnich znajdujący się w takim stanie zapewne w którymś momencie stwierdzi: „Skoro mnich to ktoś, kto przede wszystkim się modli, ja w takim razie nie jestem mnichem. Zatem co ja tu robię? Co to za okrutna sztuczka? Czy Bóg mnie tu przyprowadził, że mnie unikać?” Brzmi to jak słowa Izraelitów skierowane do Mojżesza:

Oby dane nam było umrzeć, zgodnie ze zrządzeniem Pana, w Egipcie, siedząc nad garnkiem mięsa, jedząc chleb do sytości! Wy zaś wywiedliście nas na pustkowie, by całe to zgromadzenie zamorzyć głodem (Wj 16,3).

Czy jest jakieś lekarstwo na taką chorobę? Jest i znajduje się ono w wyciągniętej ręce Najświętszej Maryi Panny. To różaniec, oficjum ubogich, modlitwa polecana przez Bożą Matkę dla dzieci, ludzi biednych, nękanych przez pokusy lub chorych. W różańcu zdumiewa to, że jest na tyle długi, że pozwala zanurzyć się głęboko w obecności Boga i na tyle krótki (na przykład jeden dziesiątek), że człowiek nie tonie, bo choć zanurzony, regularnie może stanąć na twardym gruncie i złapać oddech. Znałem ludzi, a wśród nich i mnichów, którzy nie potrafili się już modlić, ale posłuszni ojcu duchownemu podejmowali modlitwę różańcową, jako ostatnią próbę uratowania nie tylko powołania monastycznego, ale i wiary i którzy wkrótce przekonywali się, że wszelkie przeszkody odsuwające ich od Boga i od modlitwy, zostały usunięte.

Znałem ludzi całkowicie złamanych, na krawędzi rozpaczy, którzy zaczynali modlić się na różańcu najlepiej jak potrafili i którzy po kilku dniach, a nawet godzinach, zaczynali czuć ulgę. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś, kto uciekał się do pomocy Maryi, nieraz z trudem zdobywając się, by odmówić Zdrowaś Mario, odszedł z pustymi rękoma lub nie otrzymał jałmużny, którą w imię Boskiego Syna rozdaje Jego Matka. Znałem ludzi targanych gniewem, którzy stawali się łagodni jak baranki, zacząwszy odmawiać różaniec; ludzi nękanych przez pokusę duchowej lub intelektualnej pychy, którzy po wzięciu w ręce paciorków różańca, stawali się pokorni. Znałem też ludzi torturowanych przez demony nieczystości seksualnej, na wpół obłąkanych od targających nimi żądz, którzy modląc się na różańcu, odkrywali, że zaczynają kochać czystość tak, jak kochał ją święty Benedykt, nawet do tego stopnia, że znajdowali radość w praktykowaniu całkowitej wstrzemięźliwości.

Jeśli pragniecie łaski modlitwy, takiej jak opisał ją święty Benedykt w 56. punkcie „narzędzi” dobrych uczynków, zacznijcie od odmawiania różańca najlepiej jak potraficie, najczęściej i najdłużej jak możecie. Obiecuję, że Najświętsza Maryja Panna odpowie na modlitwy z nieproporcjonalną hojnością. Wszystko w życiu stanie się lepsze. To, co niegdyś wydawało się trudne czy odstręczające, stanie się łatwe i atrakcyjne. Psałterz maryjny daje gwarancję, że uzyskamy Bożą pomoc. Mnicha, który bierze do rąk różaniec i regularnie się na nim modli, nie spotka zawód, niezależnie od tego, jakimi słabościami ciała czy umysłu jest dotknięty. Różaniec to droga do nieustannej modlitwy serca.

Mark Kirby OSB

tłum. Natalia Łakszczak


Dom Mark Daniel Kirby OSB

(1952), przeor klasztoru Silverstream w hrabstwie Meath w Irlandii.