Duchowość
2017.06.22 20:34

Krajobraz po burzy

„Oto dzień, który Pan uczynił, cieszmy się i radujmy wszyscy” (Ps 118, 24) – wołał Psalmista. Klasycy duchowości dodawali: prawdziwa pobożność uzdalnia do tego, aby słowa uwielbienia były na ustach człowieka każdego dnia, w każdym czasie i położeniu[1]. Świętość to przecież inna nazwa życia w nadprzyrodzonym szczęściu. Dlatego chrześcijanin, który pragnie przemiany swojego serca, wezwany jest do tego, aby błogosławił swojego Pana tuż przed pójściem na spoczynek i zaraz po przebudzeniu. Tradycyjne formy modlitwy, jak różaniec, brewiarz czy godzinki, służyły właśnie temu, aby od świtu do zmierzchu sławić Stwórcę, również poprzez pochwałę wspaniałości dzieła Jego stworzenia: „dziękuję Ci, że mnie tak cudownie uczyniłeś, zaprawdę, podziwu godne są Twoje dzieła” (Ps 139, 14), „wysławiajcie Pana, wszystkie krainy ziemi” (Ps 100, 1). Kamieniem probierczym dążenia do świętości stała się więc postawa dziękczynienia za każdy dzień, zachwyt nad istnieniem świata, jak również umiejętność wznoszenia do Boga pieśni w sprzyjających i niesprzyjających warunkach: „Błogosławcie Pana, wszystkie dnie i noce, chwalcie Go i wysławiajcie na wieki! Błogosławcie Pana, światłość i mroki, chwalcie Go i wysławiajcie na wieki! Błogosławcie Pana, błyskawice i chmury, chwalcie Go i wysławiajcie na wieki!” (Dn 3, 71-73). Tak wołali wszyscy wielcy słudzy Pańscy[2].

Jezus na różne sposoby pouczał, że do osiągnięcia takiego pokoju (który jest równoważny z czystym oglądem rzeczywistości) nie są konieczne zbyt liczne starania. W gruncie rzeczy „tylko jedno jest potrzebne” (Łk 10, 42): oddanie wszystkiego Bogu. Droga duchowa proponowana przez wielu nowożytnych mistrzów modlitwy polega bowiem nie na nabywaniu, lecz na porzucaniu, a ściślej rzecz ujmując – na odrywaniu się od wewnętrznych zależności i przywiązań. Należy porzucić wszystko, aby pozyskać wszystko. W ten sposób – pisali św. Jan od Krzyża, św. Franciszek Salezy, św. Klaudiusz de la Colombière, a później św. Alfons Maria de Liguori – przed duszą otwiera się życie w wolności[3]. Kto bowiem stracił swoje życie, ten je zyskał (zob. Łk 9, 24), a kto nie posiada już więcej samego siebie, ten pozbywa się niepokojów, które stawiały opór prowadzeniu Bożemu. Arcywzorem tej postawy była Maryja, kiedy powiedziała Bogu: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Jej fiat nadaje kierunek uczennicom i uczniom Syna: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam nakaże” (J 2, 5), nie oczekując niczego ponad wypełnienie woli Bożej. Zanika wówczas zamęt i bałagan światowych spraw, a pojawia się świadomość bezpieczeństwa, niezależna od położenia czy zmienności. Dopiero na tym gruncie staje się możliwa pochwała Boga za każdy dzień. Skoro zatem dusza z mocnym postanowieniem weszła „do łodzi Boskiej Opatrzności”, odtąd już w każdej sytuacji „daje się spokojnie unosić falom jak człowiek, który mimo że śpi na okręcie płynącym po spokojnym morzu, posuwa się jednak naprzód”[4]. Wszystkie jej starania – których ufność wcale nie znosi, jako że „wiara, jeżeli nie towarzyszą jej dobre uczynki, martwa jest sama w sobie” (Jk 2, 17) – poddane są Mądrości Bożej, zawsze słusznie rozstrzygającej doczesne dążenia i czyny[5]. „Serce człowieka obmyśla drogi, ale Pan kieruje krokami ludzkimi” (Prz 16, 9). Innymi słowy: zaufanie Opatrzności mówi, że każdy dzień uczynił Pan. On stworzył wszystko, co jest, podtrzymuje to w istnieniu, a więc również rozumnie kieruje jego losami. Do człowieka należy zaś wykonanie najprostszego, a zarazem najtrudniejszego kroku: w zupełności poddać się Bogu i wytrwać w tym stanie.

Choć owocem „porzucenia samego siebie” jest błogi spoczynek w Panu, sama droga do tego celu najczęściej wiąże się ze swego rodzaju bólem, w duchowości nazywanym „ukrzyżowaniem dla świata” i porównywanym do trudów rodzenia[6]. „Z pewnością spotkają cię niepowodzenia i zmartwienia; rozdarcie i boleści porodu duchowego nie są bowiem wcale mniejsze niż rozdarcie i boleści porodu cielesnego”[7]. Ojciec sam bierze udział w tym dziele, bądź to dopuszczając rozmaite doświadczenia, bądź też konfrontując człowieka z problemem tzw. «niewysłuchanych modlitw»: wszystko służy wychowaniu do prawdziwej wolności. „Otóż Bóg chce, żebyście byli świętymi” (1Tes 4, 3). On sam zgodnie ze swoim zamysłem gromadzi chmury, bądź rozjaśnia niebo. Jeden z siedemnastowiecznych pisarzy ascetycznych stwierdził wręcz, że jako dzieci Boże jesteśmy „jak blok marmuru w rękach rzeźbiarza, który musi odłupać zeń zbędne kawałki, wydobyć formę i na koniec wygładzić swoje arcydzieło”[8]. Praca ta okazuje się wprawdzie bolesna dla duszy, można jednak ufać, że Bóg „nie uderzy dłutem o jeden raz więcej niźli to konieczne do spełnienia Jego planu, którym jest nasze uświęcenie”[9]. Innym obrazem opatrznościowej pedagogii mogłaby być następująca sytuacja: „lekarz przepisuje pacjentowi przystawienie pijawek”, które przecież „mogłyby wyssać z człowieka ostatnią kroplę krwi, gdyby to od nich zależało”[10]. W zabiegu tym chodzi jednak o usunięcie z organizmu trujących substancji. We wszystkich przeciwnościach Bóg ma zatem zamiar usunąć z człowieka „tylko złą krew”, rozumianą jako różnego rodzaju wewnętrzne zniewolenia, „a tym samym go wyleczyć”[11]. W dalszej perspektywie nauka ta wiedzie do zaskakującej postawy: z jednakowym nastawieniem ducha przyjmować radości, jak i przykrości. W brakach i trudnościach wołać: „Oto dzień, który Pan uczynił, cieszmy się i radujmy wszyscy” (Ps 118, 24) – tego nie może dokonać sama natura. Jest to bez wątpienia owoc łaski.

Wielki pokój okupiony bywa wielką walką duchową. Burza niejednokrotnie zapowiada pogodę, podobnie jak silne pokusy poprzedzają mnogość łask: „uspokoił wicher i morze, i nastała wielka cisza” (Mt 8, 26). Święci zapewniali przy tym, że Chrystus – jeśli tylko jest przywoływany – przychodzi niezawodnie, ani za wcześnie, ani za późno, pomimo iż czyni to częstokroć dopiero wówczas, gdy nawałnica zdążyła już zwalić niejedno drzewo, czy nawet wyrwać je z korzeniami. Choć są to chwile dramatyczne, krajobraz po burzy zwykle bywa spokojny, cichy, milczący, zwiastujący nowe objawienie się życia. Mówił Jezus: „Kobieta, gdy ma rodzić, również jest pełna niepokoju, bo nadchodzi jej godzina. Kiedy już jednak urodzi dziecię, zapomina o bólu i jest przepełniona radością, że oto przyszedł na świat człowiek” (J 16, 21). A więc to, co trudne, z czasem okazuje swoje zbawcze skutki. Po burzy powietrze jest ponadto czystsze niż przez resztę skwarnego dnia. W duchowym sensie oznacza to, że Bóg zezwala na rozmaite próby i doświadczenia, aby na nowo otworzyć oczy duszy, odsłonić przykrytą pod światowymi iluzjami nadprzyrodzoną prawdę. Cokolwiek stało się przyczyną bólu – pouczali święci – należy pamiętać, że „nic nie dzieje się we wszechświecie, czego by Bóg nie chciał lub na co by nie pozwolił”[12]. Za wszystkim stoi Najwyższy jako nadrzędna przyczyna zdarzeń, pomyślnych i niepomyślnych, wszystko zaś służy oderwaniu od światowych zależności tych, którzy nie należą już do świata (zob. J 15, 19). Jakkolwiek trudna nie byłaby to nauka, dobrą rzeczą jest „utracić to, co się miłuje, aby znaleźć to, co się powinno miłować”[13]. Duchowe burze pomagają więc oddzielać ziarna od plew[14]. Dodawał św. Franciszek Salezy:

 

Gdy czas jest piękny, pszczoły zbierają miód, gdy pochmurny – gospodarzą w domu. Często się zdarza, miła Filoteo, że nasza dusza, czując się jakby w pięknej wiośnie pociech duchowych, tak się oddaje zbieraniu tych kwiatów słodkości, którymi się lubuje, że mniej się wtedy poświęca dobrym uczynkom, i przeciwnie – wśród oschłości i opuszczenia duchowego, w miarę jak czuje się pozbawiona miłych wrażeń pobożności, bardziej wgląda w siebie, a gospodarząc w sobie, wydaje obfitsze owoce prawdziwych cnót: cierpliwości, pokory, uniżania się i wyrzekania się miłości własnej[15].

 

Modlitwa różańcowa – pozostając medytacją nad wydarzeniami Ewangelii – zachowuje opisaną wyżej dynamikę życia duchowego. Rozpoczyna się ona od radości obietnic Bożych, następnie przechodzi do centrum historii świętej, czyli do wydarzeń męki i śmierci Jezusa Chrystusa, aby ostatecznie dokonało się przejście przez czerwone morze zła i grzechu, i objawiło się światło zbawienia. Wszystkie te części są względem siebie komplementarne nie tylko pod względem historycznym, ale również duchowym, jako że „tak właśnie miał cierpieć Mesjasz, żeby potem wejść do swej chwały” (Łk 24, 26). Różaniec przypomina chociażby o Maryi stojącej pod krzyżem, z duszą pogrążoną w nocy wiary i z sercem przeszytym mieczem (zob. Łk 2, 35). Według średniowiecznego poety, miała ona wołać: „O anjele Gabryjele, gdzie jest ono twe wesele, cożeś mi go obiecował tak barzo wiele a rzekący: Panno, pełna jeś miłości! A ja pełna smutku i żałości”[16]. Inny twórca pisał: „Zmierzch smutku w duszy rośnie, gdy płacze tak żałośnie nad Synem łamiąc dłoń” (O quam tristis et afflicta fuit illa benedicta, mater Unigeniti! Qua mærebat et dolebat, pia Mater, dum videbat Nati poenas incliti)[17]. Już jednak następne trzy dziesiątki różańca prowadzą do momentu, w którym Maryja trwa z Apostołami na modlitwie (zob. Dz 1, 14), wiedząc o zmartwychwstaniu i oczekując Pocieszyciela. Według Ewangelii Gamaliela Zmartwychwstały powiedział do niej: „Ja jestem Jezusem, z miłości do którego przelewałaś łzy. Teraz On cię pociesza swoim zmartwychwstaniem, zanim pocieszy wszystkich innych”[18]. Niezależnie od tego, czy zdarzenie to wydarzyło się naprawdę, czy też pozostaje jedynie opowieścią obrazującą pewne koncepcje teologiczne, ukojenie przyszło do Maryi niedługo po tragicznych wydarzeniach Golgoty. Dzięki temu stała się Pocieszycielką strapionych (Consolatrix afflictorum), których Bóg oczyszcza i poddaje burzom. W dzień pamiętnej Paschy ona sama była bowiem „pełna niepokoju”, bo nadeszła „jej godzina”, aby pod krzyżem zrodzić nas do wiary w Syna. Kiedy jednak nastąpił poranek zmartwychwstania, a bóle porodowe minęły, zapomniała już o swoich cierpieniach i została „przepełniona radością” (J 16, 21).

Jest jeszcze jedna tajemnica różańcowa, którą dawna literatura katolicka kojarzyła z przedstawionym tu problemem: odnalezienie Jezusa w świątyni. Z Pisma Świętego wiadomo, że „upływie uroczystości” związanych ze świętem Paschy, gdy Józef i Maryja byli już w drodze powrotnej do domu, „Jezus – jeszcze dziecko – został w Jerozolimie, o czym nie wiedzieli Jego rodzice” (Łk 2, 43). Kiedy zorientowali się, że nie ma Go z nimi, oboje wpadli w niepokój. Gorączkowe poszukiwania zagubionego Zbawiciela trwały przeszło trzy dni. „Sądząc, że jest On wśród pielgrzymujących, uszli dzień drogi, szukając Go wśród krewnych i znajomych” (Łk 2, 44), lecz nie mogli Go tam odnaleźć. Postanowili więc udać się z powrotem do Jerozolimy. Dopiero po trzech dniach zobaczyli Go w tłumie uczonych. „Słuchał ich i zadawał im pytania”, a „wszyscy ci, którzy Go słuchali, byli pełni podziwu dla Jego rozsądku i dla samych odpowiedzi” (Łk 2, 46-47). Wtedy to Maryja – w której sercu utkwił już pierwszy z zapowiadanych mieczy – podeszła do Niego i powiedziała: „Synu, cóżeś nam uczynił? Oto ojciec Twój i Ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2, 48). Odpowiedź Jezusa brzmiała: „byłem zajęty sprawami mego Ojca” (Łk 2, 49). Opatrzność poprowadziła więc Józefa i Maryję przez bezsenne noce pełne trwogi, aby otworzyć oboje na nowe objawienie tajemnicy Syna. Poszukiwanie zagubionego Jezusa odbywało się wśród łez, a powrót do domu – wśród okrzyków radości.

Całe to zdarzenie było również przykładem zagadnienia, które w Piśmie i Tradycji nazwane zostało «próbą Bożą». „Jak kiedyś bowiem wszystkich tych ludzi doświadczał w ogniu, próbując w ten sposób ich serca, tak też i na nas nie wydał wyroku potępienia. Pan karci wszak tych, którzy się do niego zbliżają, aby się opamiętali” (Jdt 8, 27). A zatem Bóg wypróbowuje swoich wiernych nie w tym celu, aby poznać tajniki ich serc (jest On bowiem wszechwiedzący), ale po to, aby w ten sposób ukazać człowiekowi prawdę o nim samym i umożliwić mu wzrost ducha. Tylko doświadczenia i duchowe burze rodzą wytrwałość, a wytrwałość rodzi niezawodną nadzieję (por. Rz 5, 3-4). Pokój niewypróbowany w burzach jest pokojem złudnym. Dlatego „ból Maryi przy zaginięciu Jezusa – pisze św. Liguori – powinien być pocieszeniem dla dusz opuszczonych, które nie rozkoszują się już pełną słodyczy obecnością Pana”[19]. O tego typu stanie duchowych oschłości mówił również Psalmista: „kiedy ukryłeś swoje oblicze, ogarnęła mnie zgroza” (Ps 30, 8). Jeden z nowożytnych pisarzy ascetycznych dodawał:

 

Nieszczęsny ten człowiek, który (…) gdy tylko przestanie odczuwać zadowolenie, zniechęca się lub zaczyna szukać pocieszenia w rozmaitych modlitwach odmawianych z wysiłkiem i wytężeniem umysłu; wysiłki te jednak zamiast uzdalniać go do przyjęcia łaski, przynoszą odwrotny skutek, gdyż zbytnio zajmują lub wprowadzają niepokój do wnętrza[20].

 

W chwilach, gdy brak jest odczuwanej łaski, a Bóg wydaje się skryty, daleki i utracony, modlitwa zyskuje znacznie więcej zasług. Jeden akt zawierzenia, dokonywany w sytuacji, gdy dusza nie doświadcza żadnej pociechy, okazuje się bowiem bardziej cenny niż dziesiątki pieśni wznoszonych dzięki słodyczom i zachwytom. Wbrew pozorom, to właśnie dzięki oschłościom Bóg ściślej przywiązuje do siebie człowieka[21], ponieważ miłość „wszystko znosi” (1Kor 13, 7). Wtedy to dusza uczy się oddawać wszystko Chrystusowi ze względu na Niego samego, a nie ze względu na szczególne duchowe odczucia. „Na tym świecie nie powinniśmy szukać żadnego innego dobra poza Jezusem”[22], włączywszy w to uniesienia, zachwyty oraz smak z wykonywania pobożnych praktyk. Prawdziwy pokój sięga przecież głębiej niż emocje; jest to kwestia ducha. Pokusy i burze służą również wejściu w to pełne wolności sanktuarium serca. Co więcej, Maryja i Józef, doświadczywszy zagubienia i odnalezienia Jezusa, pomagają wiernym przejść przez wewnętrzne oschłości, aby odnaleźć wśród nich drogę do nowego spotkania. Jednocześnie św. Liguori zaleca: „Wyobraźmy sobie Ich radość, gdy znaleźli Jezusa i dowiedzieli się, że powodem Jego oddalenia nie było jakieś uchybienie z Ich strony, ale miłość i chwała odwiecznego Ojca”[23].

Wielka duchowość katolicka zawsze pouczała, iż liczne przeciwności, trudy i próby są koniecznością doczesnego życia. Tego czy innego krzyża nie sposób uniknąć. Do chrześcijańskiego życia należą również chwile, w których brak odczuwalnej łaski. „Wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego”, mówi Pismo. Po chwili jednak dodaje: „Pan ratuje go od wszystkich” (Ps 34, 20). Po nocy krzyża przychodzi poranek zmartwychwstania. Pozorna dewastacja skały skutkuje powstaniem rzeźby. Bóle porodowe kończą się, kiedy na świat przychodzi nowe życie, bolesny zabieg lekarski przywraca choremu zdrowie, a po burzy następuje głęboka cisza.

 

Michał Gołębiowski

 

[1] Zob. A.M. de Liguori, Droga do świętości. W stronę doskonałości, Kraków 2016, s. 230.

[2] Zob. A.M. de Liguori, Droga do świętości. Ścieżka cnót i rad ewangelicznych, Kraków 2017, s. 253-254.

[3] Zob. Jan od Krzyża, Noc ciemna, tłum. B. Smyrak OCD, Kraków 2001, s. 59-61; Franciszek Salezy, Filotea, czyli droga do życia pobożnego, tłum. A. Jełowicki, Kraków 2001, s. 316; Jean-Baptiste Saint-Jure, Zaufanie Opatrzności Bożej, tłum. L. Danilecka, Warszawa 2014, s. 166-169; A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, Kraków 2011, s. 235.

[4] Franciszek Salezy, Wybór pism, tłum. J. Rybałt, Warszawa 1956, s. 276.

[5] E. Hugon, Zasady filozofii. Dwadzieścia cztery tezy tomistyczne, tłum. A. Żychliński, Warszawa 2015, s. 245.

[6] Zob. Tomasz à Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, tłum. J. Gruchalski, Kraków 2017, s. 243.

[7] Franciszek Salezy, Wybór pism, jw., s. 378.

[8] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw. s. 47.

[9] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 47.

[10] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 37.

[11] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 37.

[12] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 29; por. A.M. de Liguori, Droga do świętości. Ścieżka cnót i rad ewangelicznych, jw., s. 278-279.

[13] Franciszek Salezy, Wybór pism, jw., s. 368.

[14] Por. A.M. de Liguori, Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym, tłum. M. Pierzchała OSsR, Z. Klafka CSsR, Kraków 1996, s. 79.

[15] Franciszek Salezy, Filotea, jw., s. 316.

[16] Posłuchajcie, bracia miła [w:] Średniowieczna pieśń religijna polska, oprac. M. Korolko, Wrocław 2005, s. 142.

[17] Jacopone da Todi, Stabat Mater Dolorosa, tłum. siostra Nulla [w:] Muza łacińska. Antologia poezji wczesnochrześcijańskiej i średniowiecznej, oprac. M. Starowieyski, Wrocław 2007, s. 550-551.

[18] Ewangelia Gamaliela VI, 10-11.

[19] A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, jw., s. 212.

[20] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 95.

[21] Zob. A.M. de Liguori, Droga do świętości. W stronę doskonałości, jw., s. 237.

[22] A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, jw., s. 195.

[23] A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, jw., s. 195.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.