Dom Delatte
2019.06.10 20:08

Komentarz do Reguły: Rozdział VII. O pokorze (XVI)

Dwunasty stopień pokory: jeżeli mnich nie tylko w sercu, ale także w samej postawie okazuje zawsze pokorę oczom ludzi, a mianowicie w czasie Służby Bożej, w oratorium, w klasztorze, w ogrodzie, w podróży, na polu, czy gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi, czy też stoi, zawsze niech ma spuszczoną głowę i oczy skierowane ku ziemi. Czuje się bowiem w każdej chwili winnym grzechów swoich i uważa, że już staje przed straszliwym Sądem. Powtarza też sobie zawsze w sercu to, co mówił ze spuszczonymi ku ziemi oczami ów ewangeliczny celnik: Panie, ja grzeszny, nie jestem godzien podnieść oczu moich ku niebu; a także z Prorokiem: Schylony jestem i poniżony ciągle (Ps 38[37],7-9; Ps 119[118],107)[1].

Ostatni raz zwróćmy uwagę na charakter duchowości starożytnej, która przemienia człowieka od wewnątrz, która czyni z naszej nadprzyrodzonej odnowy dzieło spontaniczne i żywe, widzi w niej normalny rozwój tych Boskich energii, które zostały w nas stworzone przez chrzest i inne sakramenty. Jeśli pokora jest prawdziwie w sercu, ujawni się także w ciele, wpłynie na wszystkie ruchy, będzie jak nowy temperament. Natura pokorna zastąpi starą naturę. To zewnętrzne ujawnianie się pokory jest zgodne z Regułą, jest rzeczą konieczną, jest naturalną konsekwencją jedności naszego bytu. Pilnujmy się zatem, aby nie uważać tego dwunastego stopnia pokory za najmniej ważny ze wszystkich, pod pozorem tego, że dotyczy tylko ciała. Głębokie uczucia, wielka miłość, wielkie cierpienie, wielka myśl zawsze mają w człowieku charakter dominujący i despotyczny. Wyznaczają najpierw zmianę w centrum naszej duszy, dusza staje się jakby skupiona w jednym punkcie, poza nim staje się pusta: wszystko, co jest poza tym najgłębszym uczuciem dusza ma za nic albo za coś dodatkowego i niewartego uwagi. Zachodzi także zmiana w tym, co otacza duszę, uczucie przenika do samych krańców naszej natury, wyznacza całą naszą aktywność, wpływając nawet na najbardziej prozaiczne działania. Niszczy albo odnawia nasze życie, w całości dostosowując je do siebie. Człowiek nieuchronnie nosi na sobie maskę swoich wad. Ale również cnota wyciska na nim swój chwalebny stygmat, chociaż wolniej, gdyż im bardziej zwierzęce i przyziemne są dążenia, tym szybciej udaje się im utrwalić się w sferze zmysłowej i odcisnąć w ciele. Istnieje stały związek między tym, co wewnątrz, a tym, co na zewnątrz, czasami możemy go także wykorzystać w odwrotnym kierunku – przez świadomą modyfikację zachowań zewnętrznych wpłynąć, choćby częściowo, na to, co wewnątrz[2].

Gdy pokora zdominuje duszę, przenika w sposób niedostrzegalny całego człowieka, tak jak biblijny pachnący olejek, który najpierw rozlewa się na głowie, a potem z wolna spływa w dół, aż do skraju szaty: „Jak olejek, który z głowy spływa na brodę, na brodę Aarona, który spływa na skraj jego szaty” (Ps 133[132],2). Zawsze i wszędzie – mówi św. Benedykt, wyliczając główne zajęcia  klasztorne oraz różne stany ciała – można poznać pokornego mnicha. Nie chodzi, nie siedzi i nie stoi jak ludzie światowi, a zwłaszcza jak ludzie pyszni i goniący za przyjemnościami. Mich nie zna postawy zadowolonej i samowystarczalnej, nie chce, by emanowała z niego pewność siebie i zadziorność, nie nosi głowy wyniesionej wysoko jak Najświętszy Sakrament w czasie procesji. Mnich ma nawyk lekko pochylać czoło i kierować wzrok ku ziemi. Zauważono, że oczy świętych, nawet gdy coś oglądają, wydają się być zwrócone do wnętrza, do ukrytego Piękna, zarazem odległego i obecnego. Mnich „okazuje zawsze pokorę oczom ludzi”, humilitatem videntibus se semper indicet – to wezwanie do głoszenia pokory całym swoim życiem. Ale w tym głoszeniu nie ma być żadnej sztuczności ani afektywności. Nie jest konieczne, abyśmy myśleli o zewnętrznej manifestacji naszej pokory. Byłoby jeszcze mniej stosowne, gdybyśmy celowo podejmowali działania, aby ją ukazać, gdyż istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że za troską o zbudowanie innych przez ostentacyjne okazywanie pokory ukrywa się pycha.

Wykład dwunastego stopnia pokory kończy się doktrynalnym powrotem do samego początku rozdziału poświęconego pokorze, do bojaźni Bożej, do Bożego spojrzenia na nas i naszego spojrzenia na Boga. Gra toczy się o nasze życie, gdyż spojrzenie Boga na nas nie jest jakimś spojrzeniem platonicznym, jakimś nieskończonym lustrem, w którym po prostu odbijałyby się rzeczy stworzone. W spojrzeniu tym zawarty jest sąd. Bez wątpienia, werdykt tego sądu będzie nam w pełni znany dopiero wówczas, gdy śmierć przyłoży nieodwołaną pieczęć na nasze dzieła. Ale nie zapominajmy, dopóki żyjemy tu na ziemi, że Bóg jest sędzią. Jest sędzią nie tylko dlatego, że widzi, osądza i ogłasza to, na co zasługujemy, ale także dlatego, że już teraz rozpoczyna wykonywanie swojego wyroku. Gdy modlitwa stała się nam niemiła, gdy lektury duchowe są dla nas niezrozumiałe, święta – bez smaku, prawdy chrześcijańskie – bez oddźwięku, miara łask – umniejszona, czy to wszystko nie jest już początkiem dokonywania się sprawiedliwości Bożej? Nawet gdy sprawy nie zaszły tak daleko, nawet gdy wiemy, że żyjemy w Bożej łasce i jesteśmy przez Niego umiłowani, nawet wtedy powinniśmy, jak mówi św. Benedykt – „w każdej chwili”, być świadomi brzemienia swoich grzechów i uważać, bez żadnej przesady, żejuż stajemy „przed straszliwym Sądem”. A gdy w głębi serca odpowiemy na dokonywanie się Bożej sprawiedliwości nieustannym poruszeniem pokornej skruchy, miłości i adoracji, zewnętrznie będziemy zachowywali jedyną postawę, która odpowiada temu, co dzieje się w sercu: postawę ewangelicznego celnika (por. Łk 18,13; Mt 8,8). Tak jak on, będziemy wyznawali Panu, że jesteśmy niegodni wznieść nasze oczy do Jego czystości i do nieba[3], albo też powiemy wraz z Prorokiem: „Schylony jestem i poniżony ciągle” (Ps 119[118],107).

Przeszedłszy wszystkie owe stopnie pokory, mnich dojdzie wkrótce do tej miłości Boga, która, jako doskonała, usuwa precz lęk (1 J 4,18). I co poprzednio tylko z obawy wypełniał, tego wszystkiego będzie teraz przestrzegał bez żadnego trudu, z przyzwyczajenia, niejako w sposób naturalny, już nie ze strachu przed piekłem, lecz z miłości do Chrystusa, bo nawykł już do dobrego i znajduje radość w cnocie. Oto, co przez Ducha Świętego zechce Pan objawić łaskawie w słudze swoim oczyszczonym z błędów i grzechów[4].

Konkluzja ta, z wyjątkiem ostatniego zdania, jest prawie słowo w słowo zaczerpnięta z Kasjana[5]. Oto symboliczne stopnie pokory wpisane w nasze ciało i duszę. Jeżeli będziemy po nich wytrwale wstępować (w tym przypadku kilka dni rekolekcji prawdopodobnie nie wystarczy), nie pomijając żadnego, Bóg pospieszy, aby dać nam obiecaną zapłatę. To ta sama zapłata, o której św. Benedykt wspominał na końcu Prologu: zjednoczenie z Bogiem w doskonałej miłości. W pierwszych dwóch zdaniach, czytamy także o lęku, który jest usuwany przez miłość, a także o niewypowiedzianej radości, która zalewa władze duszy. Wydaje się, że św. Benedyktowi udało się dobrze określić naturę tej bojaźni „wypłaszanej przez miłość doskonałą” (1 J 4,18). Nie jest to święty lęk „trwający na wieki wieków”, permanens in saeculum saeculi, ale lęk nikczemny, który powstrzymuje nas od spełniania obowiązków i który wyolbrzymia trudy z tym związane. Jest to także lęk niewolniczy, obawa przed karą wieczną. Święty Benedykt chciałby stopniowo zastąpić ten ostatni, zbyt niski motyw, motywami bardziej wzniosłymi: miłością do Chrystusa, stałą inklinacją do dobra, przyjemnością sprawiania Bogu przyjemności.

Dzięki miłości wszystko to, czego wcześniej mnich przestrzegał tylko z obawy, teraz czyni ze względu na swą najgłębszą więź z Panem bez żadnego wysiłku, jakby spontanicznie i z natury, z dobrego nawyku, z ukrytym wdziękiem, który jest skutkiem praktykowania cnót w duszach wyzwolonych z samych siebie. Wiedzie nas miłość, która przemieniła wszystko. Jej namaszczenie przeniknęło do najgłębszych zakamarków naszego bytu. Nie ma w nas już inercji, nie ma trudności w sprawach Bożych, albo też, jeśli istnieje jeszcze jakaś trudność, polega ona na dopilnowaniu szczegółów działania, bardziej skutecznym zachęcaniu do dobra, szukaniu dodatkowych okazji, w których miłość mogłaby się wykazać i dać świadectwo. W miłości idziemy do Boga. Dusza jest cała pogrążona w miłości, cała nasza natura jest przemieniona przez Ewangelię, stała się w pełni chrześcijańska. W takim stanie naprawdę nie brakuje radości. Wyrzeczenie się wszelkiej przyjemności zmysłowej i stworzonej przygotowało nas na radowanie się prawdziwymi przyjemnościami, prawdziwym dobrem. „Czyż jest większa rozkosz niż wstręt do wszelkiej rozkoszy?”, Quae major voluptas quam fastidium omnis voluptatis? mówił Tertulian. Bez wątpienia, św. Benedykt wskazywał na stałą obecność bojaźni Bożej w nas jako czynnik uzdrawiający. Ale to co było remedium na nasze słabości, stało się wybornym pokarmem i źródłem uniesienia, gdy doszliśmy do zdrowia. Życie w takim stanie przed Bogiem, przy Bogu i w Bogu jest szczęściem najgłębszym, szczęściem pewnym, szczęściem niezwyciężonym.

Nasz Święty Ojciec dodaje jeszcze kilka słów, którym możemy rozumieć albo jako obietnicę, albo zawoalowaną modlitwę, albo płynące z serca życzenia. Użyte sformułowanie wygląda jak zobowiązanie, które w imieniu Pana św. Benedykt podejmuje wobec nas. Taki jest, jak mówi, program, który Pan zechce zrealizować i objawić. Jednak nie objawi tego światu, komu zatem? Pan da poznanie temu człowiekowi, w którym ten program w pełni zrealizuje. Po oczyszczeniu przez pokorę swojego sługi, swego robotnika, z wad i grzechów, Pan wyleje na niego bezmiar namaszczenia w osobie Ducha Świętego. Duch Święty spełnia tu swe odwieczne posłannictwo. Ponieważ w łonie Trójcy Przenajświętszej jest nierozerwalną więzią, żywym węzłem, wiecznym pocałunkiem Ojca i Syna, w działaniu ad extra (na zewnątrz) przypisuje mu się sprawianie wszelkiego nadprzyrodzonego zjednoczenia z Bogiem. To On wiąże nas z Naszym Panem Jezusem Chrystusem, a przez Naszego Pana – z Bogiem Ojcem. To On daje nam wyczucie tych obszarów, świadomość tego sanktuarium, w które na zawsze zostaliśmy wprowadzeni. A wstępujemy tam jedyną drogą, którą wytyczył Pan, i którą idziemy w ślad za Nim – drogą dziecięcej pokory.

Dom Paul Delatte OSB

tłum. Tomasz Glanz

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

[1] Duodecimus humilitatis gradus est, si non solum corde monachus, sed etiam ipso corpore humilitatem videntibus se semper indicet, id est in Opere Dei, in oratorio, in monasterio, in horto, in via, in agro vel ubicumque sedens, ambulans vel stans, inclinato sit semper capite, defixis in terram aspectibus, reum se omni hora de peccatis suis æstimans iam se tremendo iudicio repræsentari existimet, dicens sibi in corde semper illud, quod publicanus ille evangelicus fixis in terram oculis dixit: Domine, non sum dignus, ego peccator, levare oculos meos ad cælos. Et item cum Propheta: Incurvatus sum et humiliatus sum usquequaque.

[2] Zob. św. Augustyn, De cura pro mortuis gerenda, c. V, P.L., XL, 597.

[3] Odwołanie do Ewangelii jest dalekie od dosłowności. Przypomina fragment Modlitwy Manassesa, umieszczanej na końcu niektórych rękopisów Wulgaty: Domine, (…) non sum dignus intueri et aspicere

altitudinem caeli prae multitudine iniquitatum mearum (przyp. autora).

[4] Ergo, his omnibus humilitatis gradibus ascensis, monachus mox ad caritatem Dei perveniet illam quæ perfecta foris mittit timorem, per quam universa quæ prius non sine formidine observabat absque ullo labore velut naturaliter ex consuetudine incipiet custodire, non iam timore gehennæ, sed amore Christi et consuetudine ipsa bona et dilectatione virtutum. Quæ Dominus iam in operarium suum mundum a vitiis et peccatis Spiritu Sancto dignabitur demonstrare.

[5] Intl., IV, XXXIX. Zob. Conlat., XI, VIII. Porównaj zakończenie rozdziału z: św. Augustyn, In Epistolam Joann. tract., IX, 2-9. P.L., XXXV, 2045-2052.


Dom Paul Delatte OSB

(1848-1937), mnich benedyktyński, drugi następca Dom Prospera Guerangera w benedyktyńskim opactwie św. Piotra w Solesmes, któremu przewodził w latach 1890-1921. Requiescat in pace!