Polemiki
2014.10.13 08:39

Komentarz do "Listu inteligencji katolickiej" na synod o rodzinie

Rzym, syno, inteligencja katolicka

Czytelnika odpowiedzi „inteligencji katolickiej” na przedsynodalną ankietę uderza jedna rzecz. Jest to tekst niemal całkowicie pozbawiony inspiracji biblijnej. W nieco szerszym aspekcie można by też powiedzieć, że wizja tego dokumentu jest skupiona na doczesności, trudno w nim doszukać się spojrzenia w perspektywie nadprzyrodzonego powołania każdego z nas, w tym małżonków.

 

Słowa Naszego Pana, że kto chce pójść za Nim, musi wziąć swój krzyż, zaprzeć się samego siebie i Go naśladować przyszły mi na myśl, kiedy czytałem taką odpowiedź na ankietowe pytanie o akceptację moralnego nauczania encykliki Humane vitae: „Stopień negowania tych norm jest w małżeństwach wysoki. Trudności są następujące: (…) Istnieją sytuacje, w których małżeństwo w ogóle nie powinno mieć potomstwa. Do takich należy na przykład ciężka, inwalidująca choroba jednej ze stron (przykładowo: schizofrenia, ciężka depresja), która ujawniła się już po zawarciu małżeństwa. Co wtedy?” Jak rozumiem autor tego stwierdzenia sugeruje, że w takiej sytuacji Kościół powinien dopuścić stosowanie antykoncepcji. Jakby zupełnie nie dostrzegając, że przecież pytanie można rozszerzyć. A co jeśli choroba, która ujawniła się po ślubie w ogóle uniemożliwi podejmowanie aktów małżeńskich?

 

Podobne refleksje nasuwają się podczas lektury odpowiedzi dotyczących homoseksualizmu. „W kontekście aktualnego nauczania Magisterium, osoby homoseksualne nie mogą radować się i być wdzięczne Bogu za to, że stworzył je takimi, jakie są. (…) Trzeba wypracować nowe podejście, które rozpozna dar, jakim dla Kościoła i świata są osoby homoseksualne”. Zauważmy ponadto, że autorzy, choć posługują się językiem quasi-teologicznym, wychodzą tutaj poza obszar swoich kompetencji i jednoznacznie przesądzają, że homoseksualizm jest skłonnością wrodzoną. Nawet gdyby jednak tak było, to czy to oznacza, że jest on darem Bożym? Autorzy nieco dalej zauważają, że musimy rozpoznać wartość osób homoseksualnych tak jak rozpoznajemy wartość osób niepełnosprawnych, na przykład z zespołem Downa. Oczywiście każda osoba jest dzieckiem Bożym i z tej racji ma swoją niezbywalną godność i wartość. Ale czy naprawdę ktoś postrzega trisomię 21 czy jakąkolwiek inną chorobę swojego dziecka lub własną jako dar Boży? Dawniej istniało i wciąż przecież istnieje pojęcie dopustu Bożego. Oznacza to, że Bóg dopuszcza jakieś zło, aby wywieść z tego większe dobro. Choroba nie jest dobrem, nie jest darem. Jest obiektywnie złem. To to jak my na nią reagujemy, jak na nią odpowiadamy może być dobrem. Zawsze jednak jest tak, że to dobro wymaga właśnie zaparcia się siebie. Wzięcia krzyża. I to samo dotyczy osób homoseksualnych.

Tymczasem autorzy odpowiedzi na pytanie dotyczące tych spraw, pomimo to postulują przyjęcie pozytywnej oceny “trwałego związku jednopłciowego, obejmującego między innymi relację seksualną, ale dążącego do zbudowania głębokiej przyjaźni, obejmującego wszechstronną wzajemną troskę partnerek/partnerów”. Oczywiście nie omieszkają zauważyć, że będzie to wymagało “odpowiedniej interpretacji biblijnych fragmentów na temat homoseksualizmu”. Czy jednak na pewno tylko tych fragmentów? Moim zdaniem niezbędna będzie przede wszystkim zmiana interpretacji opisu stworzenia człowieka w Księdze Rodzaju. Tyle że taka interpretacja bez całkowitego wypaczenia sensu tego tekstu jest po prostu niemożliwa. Aż wstyd tłumaczyć “katolickiej inteligencji”, że Stworzenie zakłada komplementarność płci i ich otwartość na płodność, której w związku dwóch “partnerek/partnerów” po prostu być nie może.

 

Trzeba tu poczynić jedno zastrzeżenie. Terror politycznej poprawności całkowicie uniemożliwia prowadzenie uczciwych badań naukowych zagadnienia homoseksualizmu. Przekonujących dowodów na to, że jest wrodzony nie ma. Nie brak przesłanek, że w niektórych przypadkach może mieć podłoże behawioralne. Jeżeli czegoś oczekiwałbym po „katolickiej inteligencji” to mocnego głosu w obronie swobody badań naukowych. Bo tylko poznanie prawdy o podłożu zjawiska homoseksualizmu, może realnie pomóc ludziom z nim się borykającym.

 

Autorzy odpowiedzi piszą, że „ludzie [w Polsce] rozumieją nauczanie Kościoła o rodzinie zasadniczo jako system nakazów i zakazów dotyczących głównie obszarów etyki seksualnej, czystości przedmałżeńskiej i bioetyki”. Przyznam, że i tu, jak w innych miejscach, gdzie oceniana jest akceptacja nauki katolickiej o życiu małżeńskim i rodzinnym, sposób jej przekazywania (kościelne przygotowania do sakramentu małżeństwa) trudno mi się z nimi nie zgodzić. Choćby z sugestią, że nie wystarczy tylko przedstawianie motywacji potępienia metody in vitro. Trzeba działać pozytywnie i intensywniej oraz skuteczniej zachęcać małżeństwa mające problemy z poczęciem do podjęcia adopcji.  

 

Problem w tym, że „katolicka inteligencja” sama nie przedstawia żadnej pozytywnej propozycji. Całość ich uwag i opinii o otwartości na życie, wielodzietności, naturalnych metodach planowania rodziny (NPR) i antykoncepcji przesiąknięta jest brakiem wiary w Opatrzność Bożą. W całej odpowiedzi na ankietę nie ma słowa o tym, że jednym z dwóch zasadniczych celów małżeństwa jest gotowość przyjęcia potomstwa. Owszem pisze się o „braku pozytywnego obrazu wielodzietnej rodziny”, ale jednocześnie na pytanie „jak można wspomóc wzrost liczby urodzeń”, udziela się odpowiedzi: „najważniejsze wydaje się realne zabezpieczenie możliwości szybkiego powrotu kobiet do pracy po urodzeniu dziecka”. Ta odpowiedź jakoś świadczy o oderwaniu „katolickiej inteligencji” od życia. Zupełnie pomija się tu wpływ, jaki na zdrowie i fizyczne, i psychiczne dziecka ma oddanie go jeszcze w niemowlęctwie do żłobka. Pomija się, jaki stres emocjonalny tworzy to dla matki. Nic nie mówi się o tym, że to jest rozwiązanie dla rodzin, które z góry zakładają, że ograniczą się do jednego, co najwyżej dwojga dzieci. Bo przecież przyjęcie większej ilości dzieci wymaga od ich matki świadomej rezygnacji z kariery zawodowej na przynajmniej kilkanaście lat. Jeżeli więc mówimy o „pozytywnym obrazie wielodzietnej rodziny”, to jego uprzednim warunkiem jest budowanie pozytywnego obrazu matki licznego potomstwa. Tymczasem dajemy się uwikłać w genderowe kategorie wartościowania ludzi jedynie poprzez ich osiągnięcia poza rodziną. Równość kobiet i mężczyzn w tym układzie  nie wynika  z ich jednakowej godności jako dzieci Bożych, a jedynie z ich osiągnięć na niwie zawodowej i społecznej. Trzeba zatem zapewnić kobietom równy start w tej rywalizacji z mężczyznami, jak najdalej wyzwalając je z ich biologicznych ograniczeń. Autorzy odpowiedzi uznają to za „nieuniknione zmiany socjologiczne”, a „księża i parafie powinni przygotowywać siebie samych i innych” do ich akceptacji.

 

Żeby jednak osiągnąć ten upragniony cel bardzo ograniczonej liczby potomstwa nie uciekając się do wstrzemięźliwości seksualnej, trzeba uzyskać pełnię kontroli nad płodnością. Stąd wyrzekania na naturalne metody planowania rodziny, które nie są przecież „absolutnie niezawodne i łatwe do zastosowania”. Zgrozą napawa fakt, że parafialny kurs przedmałżeński może prowadzić matka licznego potomstwa: „Moje przygotowanie do życia w rodzinie  było zupełnie niewiarygodne. Kobieta, która mówiła o planowaniu poczęć, sama miała 10 dzieci i wyglądała na sfrustrowaną”. To przecież jawny dowód nieskuteczności NPR! Wyżej już wspomniałem, że zgadzam się generalną oceną, że przygotowanie do małżeństwa w parafiach kuleje. Między innymi dlatego, że rzeczywiście prezentuje tam się NPR jako moralnie godziwą antykoncepcję. Tymczasem nie taka jest nauka Humanae vitae. Ona zasadniczo mówi o otwartości na życie. I o tym, że z NPR można korzystać tylko okresowo i w uzasadnionych przypadkach. W tym sensie autorzy słusznie diagnozują, że narzeczeni nazbyt często zamiast „prowadzenia do świętości dostają szablony zachowań”. Problem w tym, że sami proponują nie otwarcie się na Bożą wolę i zaufanie Opatrzności, a tylko inne szablony, nieco szersze. Jednym słowem jest to kazuistyka, którą tak krytykuje papież Franciszek.

 

Nie mogę tu sobie odmówić jeszcze jednej uwagi. To nie jest tak, że współczesna kultura nie zachęca do wyrzeczeń, do samoograniczania się. Wręcz przeciwnie. Motywacje są całkowicie przyziemne, ale może dlatego media pełne są zachęt do rozmaitych zachowań prozdrowotnych czy ekologicznych, nieraz wiążących się z poważnymi wyrzeczeniami dla osób, które chciałyby się do nich stosować. Dieta, nienoszenie futer, uprawianie sportów, korzystanie z publicznej komunikacji, ograniczenia w używaniu energii elektrycznej czy wody. To wszystko jest OK. Nie OK jest tylko stosowanie NPR. Bo owszem, należy korzystać z żywności nieskażonej pestycydami i sztucznymi nawozami, ale kobietę można do woli, całkowicie nieekologicznie i z poważnym ryzykiem zdrowotnym rozregulowywać hormonami podawanymi w niefizjologiczny sposób i w niefizjologicznych dawkach. O tym, że model życia seksualnego, w którym antykoncepcja ma umożliwiać ludziom podejmowanie „bezpiecznego” współżycia “bez konsekwencji” w każdym momencie  jest uprzedmiotowieniem kobiety, a biorąc pod uwagę skutki zdrowotne jest de facto aktem przemocy wobec niej, w odpowiedziach „katolickiej inteligencji” nie znajdziemy ani słowa.

 

Oczywiście dyskutowany tekst nie mógł się obyć bez użalania się nad nieszczęsnym losem rozwodników, którzy bez stwierdzenia nieważności swojego małżeństwa sakramentalnego, zawarli nowy związek cywilny. Szkoda się nad tym dłużej rozwodzić, choć na plus zapisuję autorom, że ostrzegają przed banalizowaniem procesów o stwierdzenie nieważności małżeństwa i sprowadzaniem ich do czczej formalności. Raczej chciałbym zwrócić uwagę na to czego w tekście nie ma. Po części wynika to z braku odpowiedniego pytania w ankiecie, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby ten brak uzupełnić. Chyba, że autorzy nie spotkali się z takim przypadkami w swoim otoczeniu (to by zresztą psychologicznie tłumaczyło wiele z ich osobistych uwarunkowań, widocznych w całym materiale). Otóż nie znalazłem w tekście refleksji nad tym, w jaki sposób Kościół, kapłani, wspólnoty parafialne mogą pomóc osobom (moje doświadczenie wskazuje, że głównie, choć oczywiście nie wyłącznie, kobietom) porzuconym przez swoich współmałżonków, które jednak trwają w wierności swoim ślubom i przede wszystkim Bożej nauce o istocie sakramentu małżeństwa. Tym bardziej nie ma ani słowa jak pomóc dzieciom wychowywanym samotnie przez tylko jednego z rodziców, choć całkiem sporo miejsca poświęcono w odpowiedziach trosce o dzieci wychowywane w parach homoseksualnych.

 

Wspomniałem na początku o braku w odpowiedziach biblijnej inspiracji. Zaczerpniętej choćby z proroctwa Izajasza, który woła: “Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana” (Iz 55,8). Lekcjonarz nowej formy rytu rzymskiego przywołuje ten tekst w kontekście przypowieści o robotnikach jedenastej godziny. Ja proponuję zestawić ten fragment z przypowieścią o talentach. Człowiek, który wierzy Bogu i wierzy w Boga, zajmuje się przede wszystkim pomnażaniem otrzymanych od Niego łask. Nie użala się i nie skarży, że inni otrzymali dwakroć czy pięciokroć więcej. Tymczasem “katolicka inteligencja” czuje się bardzo zdemotywowana adhortacją św. Jana Pawła II Familiaris consortio, bo “pojawia się [w niej] pogląd o wyższości życia w celibacie nad życiem w małżeństwie”. I nie ma znaczenia, że to jest nauka, którą znajdujemy najpierw w Ewangeliach, potem w Listach św. Pawła i dalej poprzez całe dzieje Kościoła aż po dokumenty Soboru Watykańskiego II i późniejsze nauczanie papieskie. Nie jest to niestety jedyny fragment odpowiedzi na ankietę przedsynodalną, przygotowanej na rekolekcjach w Laskach, prowadzonych przez księdza biskupa Grzegorza Rysia w styczniu tego roku, gdzie można dostrzec podobieństwa do postawy sługi, któremu Pan przed swoim odjazdem powierzył jeden talent.

 

Piotr Chrzanowski


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.