Felietony
2020.03.14 19:05

Kiedy kultura traci Boga. Kiedy kultura woła Boga

Pobierz pdf

Widzę, widzę/Dobranoc, mamusiu, reż. Severin Fial i Veronika Franz
(Ich seh, Ich seh, Austria, 2014)

Zjawa, reż. Alejandro Gonzalez Iñárritu
(The Revenant, USA, 2015)

 

Zaryzykujmy stwierdzenie: każda kultura ma własne demony. I nawet tego rodzaju uogólnienia nader często zaskakują adekwatnością. Bezbożna sztuka polska cierpi na fatalizm bez cienia nadziei, chcąc dzięki niemu spłacić należny dług brutalnej rzeczywistości; bezbożna sztuka francuska cierpi na perwersję (kto zetknął się z pojęciem „francuskiej ekstremy”, ten zrozumie), a bezbożna sztuka austriacka – na bezemocjonalne dokumentowanie okrucieństwa. Dodam tylko, że mówiąc o „bezbożności” wielu dzieł nowoczesnej sztuki filmowej, plastycznej czy literackiej, nie dokonuję bynajmniej ich oceny artystycznej. Chodzi o to, że zagłębianie się w najciemniejsze zakamarki egzystencji poza jakimkolwiek kontekstem duchowym czy metafizycznym uwydatnia swego rodzaju „narodowy styl” spoglądania w otchłań.

W ostatnim czasie obejrzałem Dobranoc, mamusiu (alternatywny tytuł to Widzę, widzę, bliższy oryginalnemu Ich seh, Ich seh), austriacki dramat psychologiczny nominowany do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny w 2014 roku. Fabuła podobno oparta na faktycznym przypadku: matka dwóch dziewięcioletnich chłopców wraca po operacji plastycznej (prawdopodobnie wcześniej zdarzył się jakiś wypadek), zabandażowana twarz, nerwowość, a więc dzieci podejrzewają, że kobieta, która do nich wróciła, wcale nie jest ich rodzicielką, nie jest osobą, za którą się podaje. Aby to sprawdzić, chłopcy postanawiają poddać ją serii tortur psychicznych, a wreszcie i fizycznych. Brutalny, nieprzyjemny seans, który pozostawia po sobie poczucie bezradności i zimno. Film uwydatnia jednak wciąż te same obsesje Austriaków, niezależnie od tego, czy podpisuje się pod nimi Elfriede Jelinek, Michael Haneke czy Robert Musil, a mianowicie ostrą tendencję do obrazowania sadyzmu przez pryzmat całkowicie wypranego z uczuć, zimnego oka. I ostatecznie – o dziwo – nie chodzi w tym wszystkim o ukazanie siły zła. To żadne unde malum, ani nawet wiwisekcja mrocznych przestrzeni ludzkiej duszy. Chodzi raczej o udowodnienie, że zło jest pozbawione sensu. Temu służy poetyka „zimnego oka”, tak bardzo charakterystyczna dla współczesnej kultury austriackiej. Pustka pozostaje pustką. Z niej nic nie ma prawa się rodzić, gdyż nic w niej nie ma. Ciało to mięso, życie nie ma kierunku, morał w jakiejkolwiek postaci okazuje się czymś nieadekwatnym. Jak stwierdził Tadeusz Różewicz:

 

Już dziś
w tej chwili
życie bez wiary jest wyrokiem
przedmioty stają się bogami
ciało staje się bogiem 

 

jest to bóg bezwzględny i ślepy
swego wyznawcę połyka trawi
i wydala

 

Nieco inny obraz świata po „śmierci Boga” zarysowuje kultura Ameryki, ojczyzny transcendentalizmu i pragmatyzmu, a więc dwóch przejawów optymistycznego utożsamienia Chrystusa z „ludzkim geniuszem”. Pamiętam, że kiedy do kin weszła Zjawa Alejandro Gonzaleza Iñárritu, opinie większości krytyków nie były zbyt entuzjastyczne. W filmie dostrzeżono raczej prostą i dość typową historię o zemście, czyli tzw. revenge story, w której ciężko raniony przez niedźwiedzia traper, Hugh Glass (postać historyczna), zostaje porzucony na pewną śmierć przez przywódcę wyprawy, Johna Fitzgeralda; następnie, niemal cudem ratując życie, poprzysięga krwawą zemstę i siłą tej namiętności przechodzi przez wszystkie kręgi piekielne, jakie mieszczą w sobie góry Południowej Dakoty. Zarówno o tym, że determinacja to wartość szczególnie bliska amerykańskiej duszy, jak i o tym, że nienawiść, tak jak miłość, potrafi czynić cuda – słyszeliśmy już wielokrotnie. Nie dostrzeżono jednak faktu, że Zjawa jest opowieścią głęboko teologiczną, pełną odniesień do elementów mesjańskich, tak jakby świat po „śmierci Boga” mimo wszystko oczekiwał, i to oczekiwał powtórnego przyjścia Chrystusa, niemo wołając: Maranatha! Ostateczny przekaz dzieła oczywiście rozmija się z chrześcijańskim widzeniem rzeczywistości. Bardziej pasuje tu poezja francuskiego „poety religii” i ateisty, Leconte’a de Lisle, który w jednym ze swoich wierszy napisał:

 

Bo święty Głód jest mordem w prawa majestacie,
od samych głębin cienia po blasków głębiny!
Więc, człowieku czy bestio – ofiaro lub kacie –
wyście w obliczu Śmierci tak samo bez winy.

 

I rzeczywiście, przestrzeń Zjawy przenika religia, ale jest to forma religijności „pierwotna”, bliska naturze i ziemi. W surowym świecie pionierów, założycieli Ameryki, nie ma dobra i zła, ponieważ o wszystkim decyduje wola przetrwania oraz miejsce w łańcuchu pokarmowym. Zemsta jest dziełem Bożym (tutaj Zjawa wymyka się prostemu schematowi revenge story), tak samo jak „święta” okazuje się konieczność tego, aby słabi, ranni i niedomagający zostali porzuceni bądź wchłonięci przez silnych i zdrowych oprawców. Nad wszystkim czuwa Bóg, który jest zawsze po stronie silnych. Wreszcie w połowie filmu mamy monolog Fitzgeralda, dzięki któremu możemy poznać motywy jego działania. Dowiadujemy się, że jego ojciec, przed laty przemierzając te same góry, spotkał na swojej drodze wiewiórkę. Za przyczyną jej niewinnej obecności dotarła do niego jakaś epifania stworzenia. Traper ukląkł i zapłakał. Po raz pierwszy w życiu zawołał do Boga, Stwórcy wszystkiego, co żywe, rozpoznając w małym zwierzęciu zwiastuna wiecznego „tak”. Po chwili jednak dał o sobie znać głód. Mężczyzna ustrzelił więc wiewiórkę, upiekł ją na ogniu i zjadł, zastanawiając się przez zbyt krótką chwilę, czy ciało jest czymś silniejszym od głosu Boskości, a więc Boga mimo wszystko nie ma, czy też Bóg jest, ale inny, taki, który sprzyja drapieżcy, nienawidząc słabego. Albo po prostu dumą człowieka jest to, że potrafi pożreć przesłanie Boga i Boga samego. I to jest najistotniejsze objawienie bezwzględnego świata Zjawy. Świata, w którym – co zaskakujące – ogniskuje się pytanie o obecność Boga w nowoczesnej kulturze.

Michał Gołębiowski

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.