Felietony
2018.06.24 12:47

Jezus – tak, Maryja – nie

Pewną konsternację wywołują dziś niektóre fragmenty encykliki Octobri Mense papieża Leona XIII. Dotąd nie wzbudzały one u wiernych zamętu czy wątpliwości, a nawet więcej – porządkowały i chroniły to wszystko, co istniało już wcześniej w modlitwie i pobożności Kościoła (chociaż jest to skarb nieco już zapomniany). Współcześnie ich interpretacja przysparza jednak pewnych trudności, czy wręcz spotyka się ze sprzeciwem. W pewnym miejscu wspomnianej encykliki można bowiem zetknąć się z odważną, konsekwentną interpretacją starej katolickiej zasady „przez Maryję do Jezusa” (per Mariam ad Iesum):

Przyjrzyjmy się zamysłom Bożym z należną im wielką czcią religijną. Odwiecznie istniejący Syn Boży zechciał dla zbawienia i wywyższenia człowieka przyjąć naturę ludzką, a przez to zawrzeć mistyczne zaślubiny z całym rodzajem ludzkim, lecz nie uczynił tego bez wolnej zgody wybranej do tego Matki (…). Stąd prawdziwe i stosowne byłoby stwierdzenie, że z owego przeogromnego skarbca wszelkiej łaski, który przyniósł nam Pan, jako że łaska i prawda stały się przez Jezusa Chrystusa (J 1, 17), wszystko bez wyjątku z woli Bożej udzielane nam zostaje za pośrednictwem Maryi. Jak bowiem nikt nie może dojść do Ojca niebieskiego inaczej niż przez Syna, podobnie nikt nie może dojść do Chrystusa inaczej niż przez Jego Matkę[1].

Nietrudno wskazać biblijne podstawy zacytowanej wypowiedzi papieża. Chodzi przede wszystkim o moment Zwiastowania, kiedy to posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (Łk 1, 26-27). Tego południa posłaniec Pański zjawił się w izdebce Najświętszej Panny (niektóre przekazy mówią, że zastał Ją przy pobliskiej studni, z której czerpała wodę), aby objawić Jej zdumiewający zamysł Stwórcy co do Jej dalszego życia: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus (Łk 1, 31). W tym czasie Maryja była jeszcze dziewicą, co prawda zaręczoną, ale wciąż jeszcze czekającą na dopełnienie zaślubin z Józefem. Stąd Jej niezwykle trzeźwe pytanie: Jak się to stanie, skoro nie znam pożycia małżeńskiego (Łk 1, 34). W historii ludu Bożego zdarzało się wprawdzie, że dzięki mocy z niebios niepłodna kobieta doczekała się potomstwa, nieraz nawet całkiem licznego, ale nikt dotąd nie słyszał o tak wielkim cudzie, aby nietknięta panna poczęła w swoim łonie dziecię. Stwórca miał je uformować we wnętrzu swojej Wybranej, tak jak niegdyś utkał, a następnie wydobył Adama z dziewiczej ziemi. Któż by się zresztą spodziewał, że zapowiedziany Syn okaże się samym Bogiem w ludzkiej postaci, na dodatek noszonym pod sercem, żywionym i pielęgnowanym, a wreszcie zrodzonym z kobiety jak każdy człowiek na tym świecie? Wszechmocny i Nieogarniony, który na dziewięć miesięcy zamieszkał w ciele swojej Oblubienicy, Córki a zarazem Matki – oto wielka tajemnica wiary. Leon XIII zdaje się wręcz sugerować, że tam, w łonie Najświętszej Panny, w którym ciało Pana Jezusa nabierało formy i kształtu, doszło do skutku cudowne zjednoczenie Boga i człowieka. Tak więc dzięki mocy Bożej ciało Niewiasty jak gdyby „pomogło” Chrystusowi przyjąć ludzką naturę; poniekąd pozwoliło Mu się wcielić.

Plan zbawienia świata okazał się znacznie piękniejszy i bardziej zdumiewający, aniżeli sądzili uczeni w Piśmie. Nazwany on został „małżeńskim”, ponieważ Bóg wybrał drogę miłosnego zbliżenia się do tego wszystkiego, co najbardziej ludzkie. Bo czy można sobie wyobrazić większe uwielbienie ciała, płciowości, macierzyństwa czy synostwa niż fakt, iż sam Najwyższy wszedł w głębię tych rzeczywistości, aby ich doświadczyć, zjednoczyć się z nimi, nadać im godność świątyni Ducha Świętego? Bóg nie chciał jednak w tym wszystkim naruszać ludzkiej wolności. I właśnie dlatego wybrał konkretną kobietę, ukrytą przed światem i zwyczajną w oczach sąsiadów, aby wystąpiła w imieniu całego narodu izraelskiego, a następnie przyjęła bądź odrzuciła dar zbawienia. Można odnieść wrażenie, że Ewangelia Łukasza widzi w posłannictwie Maryi Panny spełnienie proroctw o Świętym Mieście, w którym miał zamieszkać Pan, aby na nowo zbliżyć się do swoich umiłowanych. A może jeszcze bardziej przypomina Ona starotestamentową Córę Syjonu, która wzdycha i woła Mesjasza w imieniu całego Ludu Wybranego... Oba biblijne obrazy ukazują tajemniczą postać Oblubienicy i Służebnicy Pańskiej, a zarazem Wstawienniczki. W czasach Starego Przymierza nikt nie spodziewał się jeszcze, że zapowiadają one młodą mieszkankę Nazaretu.

Wiadomo, że Maryja przyjęła Boży plan, wypowiadając przy tym najważniejsze „tak” w historii ludzkości: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa (Łk 1, 38). Ten jeden gest uczynił z Niej Pośredniczkę planów Bożych. Jej zgoda utorowała drogę Chrystusowi, stała się początkiem wielkich dzieł, jakie miały wkrótce nastąpić. Odczytanie papieża Leona XIII wychodzi oczywiście od dosłownej lektury początku Ewangelii Łukasza, ale na drodze medytacji idzie dalej, ku – mocno dziś zapomnianej przez samych katolików – interpretacji „duchowej”, a więc takiej, która poprzez tekst natchniony stara się zgłębiać tajemnicę Słowa, odkryć misterium skryte za wydarzeniami historycznymi. Maryja poprzez swoje „tak” stała się zatem pośredniczką między Bogiem a Izraelem w momencie, w którym Pan Jezus miał przyjść na świat. Była to chwila kluczowa dla całej historii świętej. Skoro tak, to w głębokim, mistycznym sensie już na zawsze można mówić o Maryi jako o „pomoście” między Bogiem i Jego ludem. Na tej samej zasadzie pewien staropolski poeta – pochylając się nad ewangelicznym opisem Zwiastowania – porównał Najświętszą Pannę do stopnia świątyni:

Stopniu, po którym Syn wiecznego z nieba

Boga zszedł, by dał żywot śmiertelnemu!

Niech przez Cię głos wstępuje (…)[2].

A więc Maryja stała się jak gdyby „stopniem”, po którym Bóg zstąpił z nieba, aby nastepnie przyjąć ludzką naturę i zamieszkać między nami (J 1, 14). Ale to, co cielesne nigdy nie jest – w rozumieniu katolickim – oddzielone od tego, co duchowe. Jeżeli zatem łono Najświętszej Panny (a więc Jej dosłowna, namacalna fizyczność) stało się naczyniem dla Boga, to równocześnie cud ten oddziałał na głębiny Jej ducha. Leon XIII wprost nazywa to „zamysłem Bożym”, któremu należy się „wielka cześć religijna”. Innymi słowy: Panu spodobało się wybrać tę, a nie inną drogę, był to Jego pomysł na przyjście do swoich (J 1, 11). Wybrał też jedyną Przedstawicielkę Izraela, żeby poznała Go najbliżej. Dlatego tajemnica Bożego Macierzyństwa odsłania jak gdyby dwie strony: Maryja była „stopniem” świątyni, po którym Jezus Chrystus przyszedł do ludzi, aby następnie stać się „stopniem”, po którym ludzie będą mogli skuteczniej docierać do Jezusa Chrystusa.

Pewne kontrowersje wzbudza dziś przekonanie Leona XIII, jakoby „nikt nie mógł dojść do Chrystusa inaczej niż przez Jego Matkę”. Słowa te wymagają oczywiście komentarza, który wskazywałby na spójność myśli papieża zarówno z ewangelicznym opisem Zwiastowania, jak i z całą dotychczasową Tradycją Kościoła. Wiadomo, że Pan Jezus nie przyszedł na świat inaczej, niż przez łono Dziewicy. Wynikało to z Jego własnego upodobania, Jego własnej woli oraz odwiecznego zamysłu. Zadziwiające, że Bóg Wszechmogący mógł dokonać swojego dzieła każdym innym sposobem, ale wybrał akurat ten, wcale zresztą nieoczywisty dla niektórych grup wewnątrz pierwotnego chrześcijaństwa. Ale czy oznacza to, że pomoc Maryi jest konieczna, aby zbliżyć się do Chrystusa? On już na zawsze będzie przecież Bogiem z nami (Mt 1, 23; por. Mt 28, 20), przychodzącym do grzesznych i trędowatych w oczach ludzi, Najbliższym z najbliższych, obecnym przy każdym, który Go wzywa? Wychodząc od błędnych przekonań na ten temat, można dojść do takiego rozumienia wstawiennictwa Najświętszej Panny, zgodnie z którym nie służy już ono – jak niegdyś – pogłębianiu więzi z Panem Jezusem, zbliżaniu do Niego, rozpalaniu pragnienia Jego obecności w Najświętszym Sakramencie, ale niejako utrudnia i komplikuje ludziom drogę do Boga, rysując obraz Zbawiciela dalekiego, niedostępnego tym, którzy chcą zwrócić się do Niego osobiście. Wśród współczesnych katolików stosunkowo częste okazują się zresztą obawy przed sytuacją, w której cześć dla Maryi mogłaby w jakiś sposób przesłaniać Chrystusa, a tym samym – utrudniać oddanie Jemu samemu całego serca. Przypomina to pod pewnymi względami późnośredniowieczny nurt pobożnościowy znany jako devotio moderna. Przedstawiciele tego ruchu zechcieli doświadczać „osobistej”, indywidualnej jedności ze Zbawicielem, jednak niesłusznie uznali, że kościelny rytuał nie sprzyja tym dążeniom, a nawet gasi nabożny zapał poprzez jego zbytnią „zewnętrzność”. W tym modelu niejako zapomniano, że Bóg w osobie Jezusa Chrystusa nie tylko dał przykład godny naśladowania, ale również stał się w pełni ciałem. To zaś oznacza, że w życiu Kościoła w szczególny sposób daje się On poznać poprzez „cielesną” pobożność, czyli poprzez znaki, gesty, głębokie obrzędy, wspólnotową celebrację, porządek nabożeństwa, który dyscyplinuje postawę i ducha człowieka, a w tym wszystkim nie ogranicza, lecz raczej otwiera. Wiara – tak jak miłość – wyraża się w aktach zewnętrznych.

Podobnie w przypadku pośrednictwa Maryi. Ono również jest prostą konsekwencją prawdy, że Bóg stał się ciałem. Ciałem konkretnym, utkanym we wnętrzu konkretnej Niewiasty. Chrystus zaangażował Jej ducha, wolę, uczucia, całą Jej postać (a nie tylko fizyczność), aby mogła pełnić dzieła Syna. Ona karmiła Go, pielęgnowała, uczyła chodzić i mówić. On zaś uczynił z Niej naczynie, ale naczynie osobowe, a więc takie, z którego można „korzystać” tylko poprzez codzienne obcowanie, rozmowy i wyrazy przywiązania. I wreszcie: Ona zrodziła światu Zbawcę, pozwoliła aby przyszedł do swoich (J 1, 11). Ona też prowadzi świat do Niego. Pismo mówi bowiem, że dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne (Rz 11, 29). W żaden sposób nie ogranicza to uwielbienia należnego Panu Jezusowi, jedynemu Królowi i Zbawicielowi świata. Przeciwnie, kult maryjny narodził się z nadobfitości łaski, poniekąd przypominając obietnicę Pisma: kielich mój przelewa się (Ps 23, 5). Tym sposobem miłość Chrystusowa dotyka nie tylko pojedynczego człowieka, ale także rozrasta się na cały świat jego międzyosobowych relacji, w tym także – relacji uczniów z Jego drogą Matką.

Jeden z najstarszych autorów chrześcijańskich, św. Klemens Rzymski, pisał: „Przebywajcie wciąż ze świętymi, bo przebywając z nimi sami się uświęcacie”[3]. Maryja jako jedyna kobieta, która nosiła w swoim łonie Chrystusa i znała Go tak, jak nikt inny, słusznie została nazwana Całą Świętą. A więc Jej obecność w szczególny sposób uświęca. Wielcy koryfeusze duchowości maryjnej podkreślali przy tym, że wstawiennictwo Najświętszej Panny jest wręcz potrzebne do osiągnięcia zbawienia, które przyniósł Pan Jezus, aczkolwiek nie należy tego rozumieć w sensie bezwzględnym, lecz raczej moralnym[4]. Chodzi o to, że każdy chrześcijanin może (i powinien) zwracać się bezpośrednio do Chrystusa. Ale Jemu samemu spodobało się, aby wierni przychodzili do Niego w towarzystwie Maryi. Ona znała Syna, była z Nim zjednoczona od chwili Jego poczęcia, a więc wie, jak przyprowadzić chrześcijan do właściwego i coraz głębszego poznania Jego Osoby. Dość wspomnieć, że ilekroć Kościół był zmuszony bronić prawdy na temat tożsamości Chrystusa, Jego Boskości, jak i ludzkiej natury, zawsze odwoływał się do którejś z prawd maryjnych. One stanowiły jakby mur, który ochraniał wiarę w Syna Bożego przed kłamstwami herezji czy błędami. Wreszcie warto zauważyć, że sam Pan Jezus oddał Najświętszej Pannie swojego umiłowanego ucznia, tego samego, który tak bardzo przylgnął do Mistrza, że podczas Ostatniej Wieczerzy wtulił głowę w Jego pierś (zob. J 19, 25-27). Maryja miała odtąd zostać jego duchową Matką, a on – Jej synem. Ukrzyżowana miłość Pana Jezusa ustanowiła i przeniknęła tę więź. W szerszym sensie oznacza to, że Maryja opiekuje się nawet tymi, którzy nie proszą Jej o pomoc czy wręcz Jej nie uznają[5]. Wystarczy, że pragną takiej bliskości z Chrystusem, jaka cechowała umiłowanego ucznia, ponieważ wówczas nieuchronnie zostają oddani pod opiekę Oblubienicy i Służebnicy Pańskiej.

Wydaje się, że narastająca dziś nieufność w stosunku do pobożności maryjnej ma tę samą strukturę, co znane niegdyś hasło: „Jezus – tak, Kościół – nie”. Opiera się ono na przekonaniu, że do bliskiej więzi z Chrystusem nie jest potrzebny Kościół, liturgia czy życie sakramentalne. Bóg umiłował człowieka, zbliżył się do chorych i upadłych, a zatem wystarczy szczera chęć oraz indywidualne odczucie, aby pozostać z Nim w zażyłości. Można jednak zapytać, czy rzeczywiście zgodne z wolą Bożą jest tak indywidualistyczne pojmowanie wiary, które nie bierze odpowiedzialności za konsekwentnie prowadzone życie sakramentalne. Pomiędzy Maryją a Kościołem – notabene, również nazywanym Oblubienicą, Dziewicą i Matką (zob. 2 Kor 11, 2; por. Ef 5, 31-32; Ap 21, 9-10) – zachodzi jednocześnie głęboka analogia. Jedno z najstarszych pism chrześcijańskich, Didache, zawiera taką oto modlitwę za wspólnotę chrześcijan: „Jak ten chleb łamany, rozrzucony po górach, został w jedno zebrany, tak niech Kościół Twój aż po najdalsze krańce ziemi zbierze się w jednym królestwie Twoim”[6]. Oznacza to, że w centrum zgromadzenia wiernych pozostaje Ciało Pańskie, czyli Eucharystia. Także we wnętrzu Najświętszej Panny znalazł się Jezus Chrystus, Bóg Wcielony nazywający samego siebie Chlebem żywota. Wielowiekową Tradycję Kościoła przypominają również dokumenty Soboru Watykańskiego II, jak chociażby Lumen gentium, w których Maryja została nazwana nie tylko „najznakomitszym i całkiem szczególnym członkiem Kościoła”, ale również jego „początkiem”, „obrazem”, a nawet „pierwowzorem” (typus Ecclesiae)[7]. Katechizm uzupełnia tę treść o refleksję nad Wniebowzięciem Najświętszej Panny, kiedy stwierdza, że „możemy jedynie spojrzeć na Maryję, by kontemplować w Niej to, czym jest Kościół w swoim misterium”[8]. Obie rzeczywistości wzajemnie się przenikają i tłumaczą, w dodatku na najgłębszym, tajemniczym, misteryjnym poziomie.

 

 

Michał Gołębiowski 

 

[1] Divina consilia addecet magna cum religione intueri. Filius Dei aeternus, quum, ad hominis redemptionem et decus, hominis naturam vellet suscipere, eaque re mysticum quoddam cum universo humano genere initurus esset connubium, non id ante perfecit quam Uberrima consensio accessisset, designatae Matris, quae ipsius generis humani personam quodammodo agebat, ad eam illustrem verissimamque Aquinatis sententiam: Per annuntiationem expectabatur consensus Virginis, loco totius humanae naturae (III. q. XXX, a. 1). Ex quo non minus vere proprieque affirmare licet, nihil prorsus de permagno illo omnis gratiae thesauro, quem attulit Dominus, siquidem gratia et veritas per Iesum Christum facta est (Ioan. 1, 17), nihil nobis, nisi per Mariam, Deo sic volente, impertiri: ut, quo modo ad summum Patrem, nisi per Filium, nemo potest accedere, ita fere, nisi per Matrem, accedere nemo possit ad Christum (Leon XIII, Octobri Mense [O Matce Bożej Różańcowej, 22 września 1891], nr 6); por. E. Neubert, Królowa dusz walczących, tłum. A. Woźniak, Płock 2016, s. 51-55.

[2] S. Grabowiecki, C [w:] tegoż, Rymy duchowne, oprac. K. Mrowcewicz, Biblioteka Pisarzów Staropolskich, t. 5, Warszawa 1996, s. 106.

[3] Klemens I Rzymski, List do Kościoła w Koryncie, XLVI, 2 [w:] Pierwsi świadkowie. Pisma Ojców Apostolskich, tłum. A. Świderkówna, oprac. M. Starowieyski, Biblioteka Ojców Kościoła, nr 10, Kraków 2010, s. 72.

[4] „(…) chciałbym tutaj udowodnić jeszcze coś więcej, mianowicie to, że pośrednictwo Maryi jest wręcz konieczne dla naszego zbawienia; mówię konieczne, ale nie bezwzględnie konieczne, lecz (aby się należycie wyrazić) moralnie konieczne. A ta konieczność, tak właśnie rozumiana wypływa z woli Bożej, bo Bóg chce, żeby wszystkie łaski, jakich nam udziela, przechodziły przez ręce Maryi” (A.M. de Liguori, Wysławianie Maryi, tłum. S. Misiaszek, M. Pierzchała, Kraków 2016, s. 96-97); „Z faktu, że Najświętsza Dziewica potrzeba jest Bogu, mianowicie potrzebna warunkowo, bo taka jest wola Boża, należy wnioskować, że ludziom Maryja jest tym bardziej potrzebna do osiągnięcia zbawienia wiecznego. Dlatego nie wolno nabożeństwa do Najświętszej Dziewicy stawiać na równi z nabożeństwem do świętych lub nadobowiązkowe” (L.M. Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, IA, 2, 8, 37-41, Kraków 2014, s. 33-34); por. por. Pius XII, Ad caeli Reginam; Lumen gentium, nr 60.

[5] Zob. E. Neubert, Królowa dusz walczących, jw., s. 51-55.

[6] IX, 4: Didache [w:] Pierwsi świadkowie. Pisma Ojców Apostolskich, tłum. A. Świderkówna, Kraków 2010, s. 37.

[7] Lumen gentium, par. 53.63.68; por. KKK, par. 967; Paweł VI, Wyznanie wiary Ludu Bożego, par. 15.

[8] KKK, par. 972; por. Pius XII, Ad caeli Reginam, nr 6; Lumen gentium, par. 68.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.