Studia
2022.01.24 17:04

Czy Tyber wpływa do Moskwy? Zwrot Watykanu w polityce wschodniej na progu epoki nowego „koncertu mocarstw”

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

Moskiewska wizyta abp. Paula Gallaghera, Sekretarza ds. Relacji z Państwami, czyli szefa służby zagranicznej państwa Watykan, została w Polsce odnotowana medialnie za sprawą słów arcybiskupa odnoszących się do konfliktu na polsko-białoruskiej granicy. Komentarza do tej kwestii udzielę bezpośrednio na końcu tej analizy, najpierw jednak, dla lepszego zrozumienia sytuacji, prześledźmy proces przemian watykańskiej polityki zagranicznej wobec Wschodu w ostatnich latach.

Ostpolitik Watykanu przechodziła w swojej historii kilka faz. Celem dyplomacji Jana XXIII, a przede wszystkim Pawła VI, było zbliżenie i – na ile okazywało się to możliwe – budowanie bliższych relacji z państwami satelickimi ZSRR. Od czasu wybuchu rewolucji październikowej Watykan realistycznie uważał komunistyczne państwo za najważniejszego wroga nie tylko Kościoła, ale i całego chrześcijaństwa. Wiązało się to z postrzeganiem USA jako naturalnego partnera w działaniach dyplomatycznych, szczególnie po 1945 roku[1]. Jednak w okresie postalinowskim nacisk na ten dyplomatyczny alians osłabł, a okres wojny wietnamskiej i rewolucja 1968 roku nadwątliły społeczny odbiór USA jako ostoi Zachodu, także w Watykanie. W Stolicy Apostolskiej pojawiły się najpierw pojedyncze działania, a potem bardziej całościowe przeprogramowanie aparatu dyplomatycznego na poszukiwanie zbliżenia z ZSRR i jego satelitami. Decyzja ta została podyktowana ugruntowaniem się u znacznej części zachodnich elit, w tym także katolickich, przekonania o trwałości podziału świata na dwa bloki polityczne - wschodni i zachodni. Widmo trzeciej wojny światowej zostało zastąpione perspektywą duopolu mocarstw. Zatem myśl o potrzebie konsensusu wypływała z oceny sił w ówczesnych stosunkach międzynarodowych.

Pontyfikat Pawła VI, w którym Ostpolitik nabrała rozpędu, przypadał na epoki Chruszczowa i Breżniewa, czyli okres stabilizacji potęgi czerwonego imperium. Z perspektywy Watykanu, po ostatniej oficjalnej kampanii przeciwko religii, którą w 1960 roku poprowadził Chruszczow, w ZSRR nastąpiło zabetonowanie sytuacji życia religijnego. Po dekadach mordów, czystek i faktycznym wyeliminowaniu chrześcijaństwa ze sfery publicznej Watykan nie spodziewał po Sowietach nowych zaskakujących działań. Choćby dlatego, że akcja likwidowania religii był praktycznie ukończona. Poza PRL-em, także w krajach zależnych od Moskwy, Kościoła albo już nie było, albo został niemalże całkowicie sparaliżowany. Właśnie w tych warunkach, które można by nazwać opcją zerową dla Kościoła, Watykan postanowił dyplomatycznie działać. Pewne nadzieje na zmianę w nastawieniu komunistów do Kościoła dawało najpierw porozumienie z 1964 roku podpisane na Węgrzech, a następnie, znacząca w skutkach tzw. deklaracja belgradzka, podpisana – przy sprzeciwie kard. Franja Šepera[2] – w 1966 roku w Jugosławii. Zakładała ona swobodę Kościoła w nominacjach biskupich w tym kraju, ale jednocześnie formalnie blokowała udział kleru w sprawach publicznych czym faktycznie wiązała mu ręce i to sznurem uplecionym nad Tybrem. Deklaracja belgradzka była pierwszym zderzeniem watykańskiej Ostpolitik z Realpolitik komunistów wobec lokalnych Kościołów. To, co z perspektywy Rzymu wydawało się być kompromisem, w warunkach zniewolenia okazywało się jego farsą i fasadą zmian.

Twarzą dwudziestowiecznej Ostpolitik stał się ks. prałat Agostino Casaroli. Ten młody dyplomata szybko zyskiwał rozpoznawalność na salonach światowej polityki, spotykając się z wpływowymi aparatczykami zza żelaznej kurtyny. Negocjował np. zwolnienia duchownych z więzień czy też, może nie swobody, ale choćby niewielką przestrzeń ruchu dla prześladowanych Kościołów lokalnych. Jak się później okazało, jego dyplomatyczna sprawność była złudzeniem, a ustalenia negocjacyjne pozostawały tylko na piśmie. Z perspektywy historycznej możemy powiedzieć, że Watykan przystąpił do gry z niedotrzymującymi umów reżimami, gotowymi jedynie do wprowadzania czysto kosmetyczne zmian w swojej polityce wobec Kościoła. Jednoczesne dochodziło do dezorientacji lokalnego kleru co do zamiarów Rzymu. Tymczasem Casaroli nie zatrzymywał się, a kierunek na odprężenie stawał się faktem. Zawarty w 1975 roku układ z Helsinek, którego sygnatariuszem był również Watykan, na Zachodzie i w Kościele postrzegano jako korektę polityki ze strony komunistów. Naiwnie uważano, że ZSRR się zmienia. Z punktu widzenia dyplomacji watykańskiej Helsinki mogły zostać zinterpretowane jako odrzucenie przez Sowietów przemocy i wejście przez nich na drogę dialogu oraz międzynarodowej współpracy. To budziło nadzieje na zmiany także w polityce religijnej, co w przyszłości mogłoby dać przestrzeń do kolejnego kroku i poprawienia sytuacji lokalnych wspólnot Kościoła.

Choć węgierski Październik, Praska Wiosna czy wiele pomniejszych, krwawo spacyfikowanych wydarzeń, nie powinno zostawić Watykanowi złudzeń co do celów polityki bloku komunistycznego – szczególnie, że Casaroli był o nich bardzo dobrze poinformowany z różnych źródeł – to jednak w podejściu Watykanu niewiele się zmieniało. Być może wynikało to z tego, że watykańscy dyplomaci wciąż brali pod uwagę mocarstwową pozycję ZSRR jako długotrwale ustabilizowaną. Wiemy obecnie, że w epoce Breżniewa pojawiały się już symptomy końca imperium, jednak rozpoznanie tego trendu nie było wcale łatwe, wymagało zarówno niezwykłej intuicji, jak i politycznej odwagi. W tamtym czasie ZSRR jawił się jako imperium rozrastające się nie tylko militarnie, lecz także stawiające na technologię i industrializację. Wystarczy zresztą spojrzeć na kilka danych z tego okresu. Między 1959 a 1980 rokiem w ZSRR liczba mieszkańców miast wzrosła o ok. 35 milionów. Pomimo zimnej wojny i doktryny wrogości obroty handlowe między ZSRR a Zachodem w niewielkim zakresie, ale jednak rosły. Na przykład latach 1970–1975 między ZSRR i Francją wzrosły one o 0,6 proc., a między ZSRR i Włochami o 0,7 proc.[3]. Dane te, zamiast do tezy o wychłodzeniu relacji między demokratycznym Zachodem a sowieckim Wschodem, pasują do innej – gdyby tylko było to politycznie możliwe, to odprężenie gospodarcze należałoby uznać za oczekiwane. Tło militarne i ekonomiczne musiało być dla dyplomacji watykańskiej ważnym sygnałem. Skoro ZSRR jest stabilnym mocarstwem, to należy przygotować się na długodystansowe relacje, które przecież były tak złe, że gorsze być nie mogły. Pozostawało tylko liczyć, że czas zmieni je na lepsze. Stąd można zrozumieć decyzję Stolicy Apostolskiej o kontynuowaniu dialogu.

Jednak intuicja i plany, a prowadzenie praktycznej polityki to dwie odrębne sprawy. Istniejący w ówczesnej perspektywie pomysł założenia nuncjatury apostolskiej w Warszawie nie przyniósłby oczekiwanej poprawy statusu chrześcijan w terra sovietica, także liczenie na szczerość dialogu ze strony Sowietów było wybitnie nieroztropne. Kardynał Wyszyński tych złudzeń nie podzielał, a jako więzień imperium rozumiał, że istnienienuncjatury pozwoli komunistom na taktyczne rozgrywanie Kościoła. Nuncjatura dawałaby komunistom możliwość omijania lokalnej władzy kościelnej. Nie wiadomo, czy polski Kościół miałby dostateczne siły, by ten pomysł zablokować. Popierający Wyszyńskiego Niemcy mogliby nie wystarczyć do powstrzymania Papieża przed tym zamiarem. Prawdopodobnie w Watykanie zakładano – co uznawali nawet marksiści – że skoro Kościół asystował przy śmierci niejednego systemu politycznego, być może cierpliwość byłaby opłacalna także i w przypadku systemu sowieckiego? Niestety, zamiast odprężenia z roku na rok narastały komplikacje. Rosja radziecka aktywnie działała przeciwko Kościołowi także poza granicami imperium. Obok twardej polityki, na horyzoncie pojawiła się inspirowana z Moskwy teologia wyzwolenia. Było to dla Watykanu zaskoczenie, nikt bowiem nie przypuszczał, że chrześcijaństwu będzie można nadać interpretację wiary opartą o wrogą Kościołowi ideologię. Podsycane, według leninowskiej zasady rozpalania rewolucji, spory ideologiczne przynosiły skutek. Ukryta pod hasłami emancypacyjnymi radziecka kolonizacja ideologiczna – nawet jeśli nie zawsze prowadziła do przejęcia władzy – to powodowała zamęt, którego efektem ubocznym okazało się rozmiękczanie opinii katolickiej.

Wszystko się jednak zmienia po 16 października 1978 r., gdy następuje aktywna neutralizacja marksizmu w Kościele, będąca efektem interwencji nieustraszonego tandemu teologicznego Ratzinger–Wojtyła. Pełny reset w stosunkach Kościoła ze Wschodem szybko staje się czymś oczywistym, a Papież z Polski od samego początku zostaje obwołany prorokiem zmiany. Był jednak nie tylko prorokiem, ale i zręcznym politykiem. Nieformalny sojusz polityczno-religijny, jaki polski Papież zawiązał z Ronaldem Reaganem, bazował na metaforze ZSRR jako „imperium zła”. Ostra retoryka Reagana nie przypadła do gustu ostrożnym dyplomatom zza Spiżowej Bramy. Wojtyła, zdając sobie sprawę z siły zitalianizowanego aparatu watykańskiego i zapewne także z infiltracji swojego zaplecza przez wschodnie służby, nie przeprowadził rewolucji kadrowej w Sekretariacie Stanu. Jedynie dobudował nowe struktury, na które miał już pełny wpływ. Z Casarolim współpracował aż do jego emerytury, w zamian zyskując możliwość samodzielnego kreowania głównych linii polityki międzynarodowej oraz wolność od kurialnych ingerencji we własne idee pastoralne. Polski Papież konsekwentnie zaczął budowę własnej sieci kontaktów i błyskawicznie doprowadził do nowego startu we wschodniej polityce watykańskiej. Pomimo tego, że dysponował jedynie wąskim gronem zaufanych współpracowników z kard. Ratzingerem na czele. Na marginesie warto wspomnieć, że odejście od strategii nieingerowania w biurokrację Kurii Rzymskiej przez Benedykta XVI i wejście z nią w konflikt, okazało się katastrofalne dla sterowności decyzyjnej Papieża i było bezpośrednią przyczyną jego dymisji. Wojtyła, zaznajomiony z możliwościami obstrukcji, jakimi dysponowała rozbudowana biurokracja w PRL, zapewne przewidział taki scenariusz, który Niemcowi, przyzwyczajonemu do tego że służba zaplecza państwa powinna być sprawna i transparentna, nie przychodził na myśl. Przejęcie watykańskiej dyplomacji przez Jana Pawła II nastąpiło nie poprzez przebudowę aparatu, lecz siłę osobowości i klarowną myśl polityczną Papieża. To te czynniki pozwoliły przeprowadzić daleko idącą rekonstrukcję polityki wschodniej Kościoła. Doktryną Jana Pawła II stała się promocja suwerenności narodowej oraz wsparcie dla dążeń niepodległościowych państw ujarzmionych przez komunizm. Wojtyła – w przeciwieństwie do mających tylko pośrednie doświadczenie z komunizmem kurialistów, z Casarolim na czele – znał ukrytą agendę komunistycznego reżimu, co pozbawiało go złudzeń w sprawie możliwości prowadzonego przez Watykan dialogu. Komunistyczne zniewolenie stało w sprzeczności z historycznie uzasadnionym pragnieniem wolności i duchową suwerennością starych narodów Europy Środkowej.

Z wizją tą Wojtyła był związany od dzieciństwa. Pochodził z wojskowej rodziny, żył w świecie ucieleśnienia się romantycznego mitu o odrodzeniu państwa, które wybija się na niepodległość w cieniu koncertu mocarstw. Istotą ukształtowanej przez romantyzm świadomości państwowej pokolenia międzywojennego było przekonanie o konieczności zbudowania własnej gramatyki narodowej i państwowej, silnej tożsamości. Siłą tej tożsamości było zarówno przekonanie o historycznej słuszności, jak i o możliwościach intelektualnego oraz duchowego kształtowania narodowego projektu politycznego. Polityka Papieża nie była podyktowana chęcią jakichś ułatwień, o czym świadczy fakt, że Papież, udając się na pielgrzymki zagraniczne, w miarę możliwości kluczowe przemówienia głosił w językach państw, do których przybywał. Językowy aspekt romantycznej „filozofii ludów” Jana Pawła był również czynnikiem silnie wpływającym na Ostpolitik, Wojtyła podkreślał związki języka i państwowości.

Jak bardzo mylili się w swych założeniach papiescy dyplomaci, niech świadczy fakt, że w 1986 r. dla światowych decydentów pewnym już było, że Moskwa nie wygra wyścigu zbrojnego z Waszyngtonem, a po dramacie Czarnobyla upadał mit osławionej radzieckiej techniki. Mimo to Agostino Casaroli nadal projektował działania dyplomatyczne tak jak robiono to epoce Breżniewa[4]. Czy był to brak intuicji, czy też niemożność pogodzenia się z porażką dzieła swojego życia?

Ledwie kilka lat potem komunizm rozpada się, wygrywa wizja Europy Jana Pawła II. Nie tylko w polityce, ale i w sferze religii następuje nowa wiosna ludów: zamykane przez komunistów Kościoły odradzają się, z chrześcijaństwa zdejmowana jest blokada, Ostpolitik zdaje się przechodzić do muzeum dyplomacji. Globalny sojusz Kościoła z prowolnościowymi potęgami Zachodu okazał się sukcesem także dlatego, że Papież został wysłuchany. Nie tylko Ronald Reagan, ale także Margaret Thatcher, Helmut Kohl czy premierzy i prezydenci innych państw Zachodu widzieli w wizji papieskiej program na lepszy świat i podzielali jego przekonanie, co do totalitarnego charakteru ZSRR. Tego dyplomatycznego szczęścia nie będzie już miał Benedykt XVI. Działając w zupełnie innym systemie, starał się współpracować blisko z, namaszczoną przez Kohla na następczynię, Angelą Merkel. Papież regularnie konsultował z byłą kanclerz aktualną sytuację polityczną, zabrakło w tym jednak dyplomatycznej synergii. Merkel uprawiała politykę zarówno w nowych warunkach międzynarodowych, jak i na nowych warunkach, które wytworzyła sekularyzacja jej własnej formacji, czyli chadecji. Formacja ta w kwestiach interesujących Watykan okazała się niewiele różnić np. lewicowych socjaldemokratów z SPD. Batalia dyplomatyczna Benedykta XVI o invocatio Dei w tzw. europejskiej konstytucji, prowadzona w trójkącie Merkel–Sarkozy–Blair, nie przyniosła efektów. Przeciwnie – zapowiadała zmianę paradygmatu – stało się widoczne, że Watykan nie będzie miał już większego wpływu na politykę europejską, a Kościół przestanie być metapolitycznym czynnikiem wpływu na Starym Kontynencie. Polityka coraz wyraźniej nabierała postchrześcijańskiego charakteru.

Wraz z pontyfikatem Jorge Bergoglia nastąpił powrót do polityki wschodniej Watykanu, którą znamy z epoki poprzedzającej czasy Jana Pawła II. Dyplomacja pod rządami Franciszka powraca do doktryny Agostina Casarolego, choć oczywiście w nowym wydaniu. „Neocasarolizm” nie ogranicza się jedynie do stosunków Stolicy Apostolskiej i Moskwy. Podpisana umowa o ustanowieniu stosunków dyplomatycznych z Pekinem buduje nowy format relacji Kościoła ze Wschodem.

Czym charakteryzuje się doktryna międzynarodowa Kościoła za pontyfikatu Franciszka? Pierwszym, a zarazem kluczowym kształtującym ją czynnikiem jest rozpoznanie przez Stolicę Apostolską procesu postępującego demontażu globalnego systemu  bezpieczeństwa i powrót koncepcji koncertu mocarstw. Ma to także zasadnicze znaczenie w zakresie nowej polityki wschodniej. Innym czynnikiem są cele Watykanu. Najważniejszym celem dyplomacji papieskiej pozostaje wzmacnianie interesów lokalnych Kościołów oraz ugruntowanie procesów pokojowych. Kluczem do tego ma być w naszych czasach ułożenie na nowo relacji zarówno z Rosją, jak i z Chinami według zasady wpasowywania się w system równowagi mocarstw. Od czasu encykliki Benedykta XV Pacem Dei Munus Pulcherrimum z 1920 roku polityka propokojowa stała się głównym celem dyplomacji watykańskiej, utrzymywanym po dziś dzień[5]. Pokój jest powracającym motywem papieskich wypowiedzi od dawna. Słyszeliśmy lub czytaliśmy o nim m.in. w encyklice Papieża-dyplomaty Jana XXIII pt. Pacem in terris, w corocznych, transmitowanych na cały świat orędziach pokoju Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka, a także w niemalże każdym społecznym dokumencie papieskim.

Jeśli chodzi o Federację Rosyjską jest ona obecnie postrzegana przez Watykan jako gracz, od którego zależy wzmocnienie bądź erozja procesów pokojowych w skali globalnej. Przypomnijmy, historyczne spotkanie Franciszka z patriarchą Cyrylem miało miejsce w Hawanie w roku 2016.  To miasto o znaczeniu symbolicznym, ponieważ Kubę uważa się za przyczółek interesów Rosji w Ameryce. Gdy w 2019 roku Władimir Putin ostatni raz odwiedził Watykan, była to jego szósta wizyta za Spiżową Bramą. Kolejny sygnał, że Watykan postrzega Rosję jako gracza globalnej zmiany, został dany podczas niedawnej wizyty abp. Gallaghera w Moskwie. Warto zwrócić uwagę, że tematyka rozmów w czasie spotkania Gallaghera z Siergiejem Ławrowem wychodziła poza tematy stosunków i problemów bilateralnych, a ministrowie rozmawiali także np. o polityce humanitarnej w Afryce. W tym sensie Watykan stawia na Rosję jako gracza kluczowego dla różnych regionów globu. W zamian za to docenienie Rosja odpłaca się tolerowaniem istnienia Kościoła katolickiego na swoim terytorium, co przejawia się w tym, że katolicy w Rosji i na Białorusi cieszą się autonomią, a także możliwościami rozwoju. Przy czym ze strony rosyjskiej straszak w postaci demontażu struktury kościelnej na Wschodzie pozostaje w grze i w sytuacji zmiany politycznych relacji zawsze może zostać użyty. Chodzi zatem nie tylko o pokój, ale i spokój. W tym kontekście milczenie Kościoła katolickiego na Białorusi w kwestii kryzysu migracyjnego można odczytać jako działanie na rzecz zachowania status quo w relacjach między tym Kościołem lokalnym a Watykanem.

Drugim lewarem zmiany w sposobie działania dyplomacji watykańskiej jest odpowiedź Kościoła na pojawienie się zarysu nowego ładu globalnego. Według Watykanu równowagę sił w koncercie mocarstw wciąż zapewniają międzynarodowe instytucje oraz „global governance”. Stąd też silne poparcie Stolicy Apostolskiej dla np. globalnych umów klimatycznych, jak ta podpisana ostatnio na szczycie w Glasgow. Zaufanie Watykanu dla polityki regulowanej przez międzynarodowe organizacje i wielkie mocarstwa bierze się z założenia, że ich finalnym efektem będzie polepszenie sytuacji najbiedniejszych państw i przezwyciężenie trapiącego je postkolonialnego bezwładu rozwojowego. I wreszcie, trzeci aspekt, to zmiana geopolityki eklezjalnej, która bezpośrednio przekłada się na działania dyplomatyczne. Franciszek zostanie zapamiętany jako „Papież peryferii”, co ma znaczenie także poza używanym przez niego samego kontekstem duszpasterskim. Dotychczasowe „centra” Kościoła są zastępowane przez jego obrzeża. Wyjście Kościoła do „nowego świata” ma poszerzyć jego perspektywę. W wymiarze kościelnym reorientacja geoeklezjalna przejawia się m.in. w zmianie polityki nominacji kardynalskich. Pierwszy raz od kilku stuleci kardynałami nie zostają metropolici „diecezji papieskich”, w tym kluczowych diecezji w Europie. Kardynałem nie został np. abp Marek Jędraszewski z Krakowa i abp Mario Delpini z Mediolanu; również były już metropolita Paryża abp Michel Aupetit w czasie swojej posługi w roli ordynariusza nie otrzymał kardynalskiego kapelusza.

Opcja preferencyjna dla peryferii naznaczona jest jednak dość istotną wadą. Jeśli posłużyć się analogią z dziedziny międzynarodowej polityki gospodarczej, gdzie za aksjomat przyjmuje się większą troskę o relacje z państwami, z którymi utrzymuje się ścisłą wymianę handlową, to w przypadku Watykanu należałoby oczekiwać, że zatroszczy się on przede wszystkim o państwa, które zachowały swój potencjał wiary i rzesze wiernych. Do takich niewątpliwie należy Polska. W tym kontekście inwestycja w nominacje kardynalskie dla hierarchów z państw o symbolicznej liczbie katolików (np. dla Szweda), przy jednoczesnym pominięciu któregoś z Polaków, zrywa z podstawową zasadą dbania o własne zasoby. W wymiarze politycznym zmiana ta ma o wiele większe znaczenie. Papieska wizja znoszenia granic i różnic między narodami wyraża się w przyjęciu poglądu „openarystycznego” w kwestii migracji. Openaryzm migracyjny zakłada obniżenie progu wymagań jeśli chodzi o akceptację migracji. Deklaruje też zgodę na otwarcie granic dla jak największej liczby ludzi. Ten polityczny postulat jest uzasadniany figurą ewangelicznego miłosiernego Samarytanina (por. encyklika Fratelli Tutti) oraz figurą Chrystusa-Migranta, którą wywodzi się z nakazu „przybysza w dom przyjąć”. Preferowanie świata peryferii kosztem świata centrum ma więc wymiar propozycji politycznej. Centrum ma służyć za punkt recepcyjny, w którym obsługuje się problemy peryferii, zaś migracje – produkujące więcej trudności niż korzyści – są bezkrytycznie akceptowane, choć wcale nie rozwiązują problemów państw pochodzenia migrantów. Podczas wizyty w Grecji w 2021 roku Papież powtórzył raz jeszcze założenia migracyjne swego pontyfikatu. Trzy elementy wypowiedzi są tutaj kluczowe: krytyka państw, które nie są otwarte na współdziałanie migracyjne, krytyka izolacjonizmu – Papież odrzucił budowę murów, jako rozwiązanie problemów z migracją - oraz określenie niechęci Europy do otwierania granic mianem nacjonalizmu. Obok powyższych sformułowań podczas konferencji prasowej w samolocie Papież mówił też o potrzebie przyjmowania ludzi poprzez ich integrację i w kwotach, które zostaną wcześniej zaaprobowane[6]. Kłopot w tym, że wypowiedzi te zawierają sprzeczności: wpierw mowa jest o teologii świata bez granic i krytyce protekcji granic, później zaś potrzebie integracji i – do pewnego stopnia - izolacji. Nie sposób kontrolować granic i przepływu etnicznego bez środków prewencyjnych, nie da się tego zrobić na poziomie debaty czy apeli moralnych. Sprzeczności  watykańskiej koncepcji migracyjnej wymagałyby z pewnością osobnej analizy, zostawmy je jednak na boku i pozostańmy jedynie przy zarysie charakterystyki tej doktryny jako czynniku wpływającym na watykańską politykę międzynarodową.

Dopiero powyższe założenia pozwalają zrozumieć dynamikę nowej polityki wschodniej Watykanu, a także to dlaczego Stolica Apostolska zupełnie otwarcie stara się pozyskać Moskwę do swojej koncepcji. Celem jest stabilizacja sytuacji pokojowej i humanitarnej, ale jednocześnie chodzi o zachowanie i rozwijanie wpływów w autonomicznych od Rosji państwach byłego bloku sowieckiego przede wszystkim na Ukrainie. Watykan nie uznał aneksji Krymu w 2014 roku, a odwiedzający Ukrainę w 2016 kard. Parolin powiedział: „Nie spodziewałem się, że ujrzę tu tyle cierpienia”[7]. Sygnałem, że Stolica Apostolska dostrzega Ukrainę była także obecność kard. Parolina na obchodach trzydziestolecia niepodległości tego państwa w 2021 r.[8]. Kościół na Ukrainie jest prowadzony bezpośrednio przez nuncjusza apostolskiego, wskazującego Papieżowi kandydatów na biskupów spośród młodych i dynamicznych księży spoza starego układu. Stołeczną diecezją kijowsko-żytomierską kieruje salezjanin Witalij Krywicki, natomiast biskupem pomocniczym w Mukaczewie został dominikanin Mykoła Łuczok. Obaj hierarchowie są wykształceni, obyci w kościelnym świecie, a w przyszłości mają szansę odegrać kluczową rolę – jak się wydaje – nie tylko w Kościele na Ukrainie. Watykan świadomie kieruje ukraińskim Kościołem tak, by ograniczyć jego powiązania z polską przeszłością i zerwać z zaszłościami oraz sporami ciągnącymi się jeszcze od okresu międzywojnia. W ten sposób budowany jest nowy, własny genotyp eklezjalny, osadzony na młodej ukraińskiej kulturze. Taka polityka wydaje się być działaniem jak najbardziej trafnym. Proces ten także jest częścią doktryny nowej polityki wschodniej Watykanu, którą można streścić zdaniem: „Wzmacniać gdzie się da Kościoły lokalne, a jednocześnie prowadzić dialog z Moskwą”. Próba balansowania pomiędzy wewnętrznymi konfliktami w państwach postsowieckiego Wschodu jest jednak sztuką trudną, jeśli nie niemożliwą, ponieważ wedle wszelkiego prawdopodobieństwa daje ona ostanie słowo w grze Moskwie.

Pojawia się niekiedy aksjologiczne uzasadnienie sojuszu placów św. Piotra z Czerwonym: Putin i współczesna Rosja oficjalnie odrzucają akceptowaną na Zachodzie obyczajową agendę emancypacyjną, co bywa interpretowane jako możliwość zawarcia konserwatywnego sojuszu z katolikami. Taki plan jest jednak złudny, gdyż nie sposób go pogodzić np. z gotowością Rosji do militarnej ingerencji w strefie tzw. „bliskiej zagranicy”, trudno taką politykę uznać za konserwatyzm w zachodnim znaczeniu tego pojęcia.

Istotnym czynnikiem w kształtowaniu nowej Ostpolitik jest rozwijanie relacji pomiędzy Kościołem katolickim a prawosławiem. Szlaki tych relacji przetarli, najpierw Paweł VI, odwiedzając Jerozolimę i Istambuł w latach 60., a następnie Jan Paweł II poprzez swoje liczne działania na polu ekumenicznym. Ci Papieże byli pierwszymi odwiedzającymi ziemie wschodnie i Grecje od ponad tysiąca lat. Jan Paweł II był pierwszym, który odwiedził z oficjalną wizytą najważniejsze prawosławne stolice, a jego wspólne oświadczenie z patriarchą Bartłomiejem I ugruntowało kościelne stosunki między Zachodem i Wschodem. Jednocześnie od kilku lat, z przyczyn politycznych, wzmaga się konflikt wewnątrz świata prawosławnego. Napięcie nasiliło się wraz z powołaniem niezależnego od Moskwy patriarchatu Kościoła kijowskiego. Dla patriarchy moskiewskiego, najsilniejszego gracza prawosławnego, Rzym jest zagrożeniem w obszarze świata prawosławnego, jednak tandemowi Cyryl–Putin opłaca się prowadzić coś w rodzaju prawosławno-rządowej Westpolitik. Ewentualne przekonanie dyplomacji watykańskiej do uprzywilejowywania Moskwy jako partnera pomogłoby im na wielu frontach być pomocne. Przede wszystkim przyczyniłoby się do neutralizacji niechętnych rosyjsko-prawosławnej agendzie mniejszych ośrodków religijnego wpływu. Lokalne cerkwie Moskwa traktuje bowiem jako przyczółek swojej polityki. Przykładem mogą być działania Kościoła prawosławnego na Bałkanach. Np. w Czarnogórze Cerkiew jest aktywnie inspirowana przez Kreml i oręduje przeciwko prozachodniej polityce[9]. Z kolei realne zbliżenie ze światem prawosławia daje Rzymowi pewną pozycję negocjacyjną. Rosja wie, że nie może poddać tych relacji jednoznacznej krytyce. Ich zasadniczy kierunek został jednak przesądzony, głównym partnerem Watykanu pozostaje Moskwa, co oczywiście – w przypadku eskalacji napięcia i wybuchu konfliktu na Ukrainie – może spowodować cofnięcie się z tej strategii.

W świetle powyższych rozważań, szczególnie wobec świadomości, że doszło do połączenia w doktrynie międzynarodowej Watykanu neocasarolizmu z openaryzmem migracyjnym, możemy powrócić do komentarza w sprawie wizyty abp. Gallaghera w Moskwie w listopadzie 2021 roku. W swojej wypowiedzi wyraził on nadzieję, że sprzeciw Kościoła w Polsce wobec działań państwa na granicy z Białorusią pozwoli otworzyć polski rząd na działania humanitarne. Interpretując w ten sposób słowa polskich biskupów o potrzebie pomocy migrantom, Gallagher wyraził brak akceptacji dla działań polskich służb granicznych. Takie słowa, w sytuacji ataku hybrydowego na Polskę i państwa bałtyckie, wywołały nad Wisłą wstrząs, a u gospodarzy spotkania – Rosjan – satysfakcję. Wszak rosyjska dyplomacja lubuje się w kolekcjonowaniu propagandowych zwycięstw. Dzień później abp Gądecki wydał komunikat, który należy odczytać jako odpowiedź daną Stolicy Apostolskiej – mówił on o poparciu Kościoła dla polskich służb. Jednocześnie jednak ta wypowiedz została zrelatywizowana ogłoszeniem zbiórki na rzecz migrantów. Kwestę w niedzielę 21 listopada zorganizował Caritas. W kontekście medialnych obrazów, na których widać przybyszów rzucających kamieniami w polskie służby i jednocześnie przyjmujących ofertę Łukaszenki, idea zbiórki spotkała się z chłodnym odbiorem wiernych. Postawa samych biskupów także została odebrana jako dwuznaczna. Jednak w perspektywie dotychczasowych ustaleń wypowiedź watykańskiego dyplomaty nie powinna wcale dziwić. To nie był lapsus, lecz efekt założeń politycznych Stolicy Apostolskiej, które dla polskiego Kościoła stają się – i jeszcze nie raz będą – gorzką pigułką.Pośrednio o nieprzypadkowości wypowiedzi watykańskiego hierarchy świadczy fakt, że po wizycie w Poznaniu przewodniczącego  Konferencji Episkopatu Niemiec bp. Bätzinga pod koniec listopada 2021 r.,  wydany został przez niemiecką stronę komunikat krytykujący polskie władze za działania na granicy. Natomiast ani słowem nie wspomina się w nim o imigranckich atakach wspieranych przez służby Łukaszenki czy próbach otwarcia, destabilizującego Europę, szlaku migracyjnego[10].

Sytuacja ta odsłania jednocześnie dramatyzm watykańskiej koncepcji polityki międzynarodowej. Przyjęcie neocasarolistycznej optyki w dyplomacji prowadzi do bardzo podobnych efektów jak w okresie komunizmu. Watykan, konsultując kryzys humanitarny z jego współsprawcami i pouczając Polskę z Moskwy, wcale nie uzyskuje sprawczości politycznej. Otrzymuje zaś efekt uboczny – nadszarpnięcie pozycji Papieża w oczach polskiej opinii katolickiej. Nie trzeba dodawać, kto skorzysta na dysonansie pomiędzy polską opinią katolicką a Watykanem. Zachowując wszystkie proporcje, jest to sytuacja podobna do wspomnianej już wcześniej sprawy ustanowienia nuncjatury apostolskiej w Warszawie, przed którą Papieża Pawła VI przestrzegał kard. Wyszyński. Niebezpieczeństwo polegało wówczas na możliwości rozdwojenia głosu strony kościelnej, na czym zyskać mogła tylko jedna, silniejsza strona. Obecna sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. Chodzi w niej bowiem o ścierające się w Kościele wizje Europy. Watykańska optyka Europy jako „dworca przesiadkowego” nie tylko nie jest podzielana przez wszystkich katolików, ale jest propozycją, na którą większość się nie godzi – i to nie tylko w Polsce.

Należy też postawić pytanie, jakie konsekwencje niesie nowa Ostpolitik dla polskiego Kościoła. Przede wszystkim trzeba przyzwyczaić się nad Wisłą do zmiany optyki dyplomacji watykańskiej. Watykan nie realizuje już linii Jana Pawła II. W obliczu nowych napięć oznacza to dysharmonię między polskim (ale także bałtyckim czy ukraińskim) a watykańskim postrzeganiem sytuacji geopolitycznej. Czy jednak faktycznie Kościół w Polsce pozostaje bezbronny wobec powyższych okoliczności? Sytuacja z Moskwy rykoszetem uderza w polskich biskupów, odsłaniając słabość naszego episkopatu w zakresie kościelnej polityki międzynarodowej. Mówiąc w skrócie, polski Kościół przestał walczyć o słyszalność naszego głosu w globalnym katolicyzmie, w tym także w projektach geoeklezjalnych. W latach 70. arcybiskupi Wyszyński, Wojtyła czy Stroba mieli sieć wsparcia, byli przyjmowani i słuchani przez metropolitów Wiednia, Kolonii, Monachium czy Paryża [11]. Doskonale zdawali sobie sprawę z wagi tych kontaktów i szansy, jaką dawały nieformalne sojusze między stolicami biskupimi. Polscy hierarchowie mogli bowiem wprowadzać zachodnich purpuratów w obce i często niezrozumiałe dla nich sprawy komunistycznej części Europy[10]. Dzisiaj polscy biskupi nie potrafią wytworzyć takich potencjałów. Ich głos jest słabo słyszalny poza granicami Polski. Wreszcie niewielu spośród polskich hierarchów dysponuje charyzmą i zapleczem pozwalającym na budowanie takich relacji. Brakuje kogoś, kto mógłby być nieformalnym ministrem spraw zagranicznych episkopatu. Warto zauważyć, że choć w służbie zagranicznej pracują nuncjusze polskiego pochodzenia, a podsekretarzem i zastępcą Gallaghera jest sprawny polski dyplomata ks. Mirosław Wachowski, to kontakty KEP-u z Sekretariatem ds. Relacji z Państwami pozostają na czysto formalnym poziomie. Nie pojawiła się inicjatywa zapraszania do Polski, jeśli nie samego kard. Parolina, to abp. Paula Gallaghera. Tylko poprzez budowanie bezpośrednich relacji można zapoznać strategów watykańskiej dyplomacji z naszym stanowiskiem, minimalizując nieporozumienia, które powstają w wyniku zapośredniczonej komunikacji.

Zniechęcenie do takich działań wzmacnia doświadczenie z 2012 roku, kiedy to polscy biskupi bezskutecznie próbowali otworzyć relacje z Cerkwią patriarchatu moskiewskiego. Miał to być zwrot w relacjach między polskimi katolikami a wyznawcami prawosławia. Rosjanie przybyli do Polski, jednak umówiona przez strony rewizyta nigdy nie doszła do skutku. Co więcej, Rosjanie znaleźli dyplomatyczny pretekst, by jej uniknąć. Podczas pobytu kard. Nycza w Moskwie nieoczekiwanie zaproszono go do złożenia wizyty u bp. Hilariona, moskiewskiego odpowiednika abp. Gallaghera, który uznał to indywidualne spotkanie za spełnienie planowanej wizyty polskiego episkopatu w Rosji. Polscy biskupi zderzyli się wówczas z Realpolitik, doświadczając niemożliwości wyjęcia dialogu religijnego z politycznej ramy. To doświadczenie nie powinno jednak zniechęcać polskiego Kościoła do poszukiwania możliwości włączania naszego głosu w zagraniczną politykę Watykanu. Polscy biskupi musieliby rozpocząć jednak od zaangażowania ludzi, także świeckich, zajmujących się stosunkami międzynarodowymi, aby podjąć dyskusję o roli Kościoła w naszym regionie. Wystąpień polskich biskupów w tematyce międzynarodowej czy europejskiej jest jak na lekarstwo. Nie wydaje się również, by ktoś w KEP pracował nad eklezjalną wizją Europy, a przecież takiej teraz bardzo potrzeba. Wspomniane już spotkanie przewodniczącego episkopatu Niemiec w listopadzie 2021 roku z częścią polskich hierarchów być może pozwoli doprowadzić do otwarcia kanałów porozumienia. Z drugiej jednak strony stanowczo proimigracyjne stanowisko Niemców sprzeczne jest nie tylko z punktem widzenia polskiego państwa, ale także ze stanowiskiem znakomitej większości polskich katolików. Poza tym progresywny kierunek zmian w niemieckim Kościele w innych dziedzinach nie pozwala z optymizmem i perspektywicznie patrzeć na te kontakty.

Tymczasem zasoby historyczne i eklezjalne Rzeczypospolitej jak najbardziej sprzyjają temu by polski Kościół zajął się tematem Europy znaczenie intensywniej. Jan Paweł II dwukrotnie kierował z Gniezna – miejsca krzyżowania się europejskich szlaków św. Wojciecha – idee chrześcijańskie dla Europy. Polski Kościół nie wykorzystuje także możliwości, jaką dla pokazania nowej wizji chrześcijaństwa w Europie niesie projekt Trójmorza. Traci przez to unikatową szansę na dialog, który mógłby być prowadzony w ugruntowanym już formacie międzynarodowym. Analogicznie do działalności Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej COMECE powinna zostać uruchomiona międzynarodowa instytucja kościelna w grupie Trójmorza. Przedstawienie swojej wizji Europy przez państwa z doświadczeniem totalitaryzmu, a jednocześnie z ciągle mniejszym wskaźnikiem sekularyzacji niż na Zachodzie, pokazałoby, że myślenie o eklezjalnej geopolityce jest możliwe i w tej części Europy. Biorąc pod uwagę potencjał ekumeniczny takiej grupy, byłby to głos, którego Watykan nie mógłby zignorować, a jednocześnie byłby to dla lokalnych Kościołów w regionie test umiejętności tworzenia środowiska mogącego wpływać na działania kościelnej centrali.

Podsumowując, neocasarolizm w połączeniu z openaryzmem migracyjnym wytwarzają bardzo ryzykowną strategię nowej polityki wschodniej, w której potencjalnymi poszkodowanymi będą państwa Europy Środkowej, szczególnie leżące w pobliżu terytorialnego oddziaływania Rosji. Openaryzm migracyjny natomiast osłabia potencjał państw Europy, sprzyja unikaniu szukania odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące przyszłości Starego Kontynentu, co – jak widać w sytuacji kryzysu granicznego – zostaje bezwzględnie wykorzystane przez mocarstwa, które szukają dróg do zbudowania nowego ładu w świecie. Wyłączenie czynnika geopolitycznego ze strategii kościelnej i skupienie się wyłącznie na kwestii humanitarnej powoduje, że Kościół staje się pasywnym podmiotem działań wielkich mocarstw, a jednocześnie wchodzi w potencjalny konflikt z interesami państw, które widzą ten problem we wszystkich jego wymiarach. Niezależnie, czy to się komuś podoba, czy nie, polityki nie da się oderwać od życia kościelnego. Natomiast próby odpolityczniania konfliktów – w tym i tego granicznego – zostaną bezwzględnie i cynicznie wykorzystane przez graczy, posługujących się w stosunkach międzynarodowych językiem realizmu.

Cezary Kościelniak

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] Por. L. Terril, The attitude of The Vatican toward communism from 1936 to 1945, Atlanta 1951.

[2] Por. A. Grajewski, Kardynałowie Stefan Wyszyński i Agostino Casaroli. Dwie osobowości i dwie koncepcje wschodniej polityki Watykanu, [w:] „Studia Prymasowskie”, 3, 51–79, 2009; J.M. Kramer, The Vatican’s Ostpolitik, [w:] „The Review of Politics”, vol. 42, 30, 1980; M. Bozic, Tito's Concordat: The 1966 protocol on the negotiations between Yugoslavia and the Holy See from a legal perspective, Pravni Zapisi, 2, 2020.

[3] F.-X. Nerard, M.-P. Rey, Atlas historique de la Russie, Paris 2017.

[4] Por. T. Kopyć, Polityka Jana Pawła II wobec Kościołów za żelazną kurtyną w drugiej połowie lat osiemdziesiątych XX wieku, [w:] „Folia Historica Cracoviensia”, vol. XVIII, 2012.

[5] Zob.https://www.vatican.va/content/benedict-xv/en/encyclicals/documents/hf_ben-xv_enc_23051920_pacem-dei-munus-pulcherrimum.html (dostęp 26.11.2021).

[6] Zob. https://www.vaticannews.va/en/pope/news/2021-12/pope-francis-on-lesbos-stop-this-shipwreck-of-civilization.html (dostęp 9.12.2021)

[7]https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-zamieszki-na-ukrainie/aktualnosci/news-kard-parolin-na-ukrainie-nie-oczekiwalem-ze-ujrze-tu-tyle-ci,nId,2222091 (dostęp 26.11.2021).

[8]https://www.vaticannews.va/pl/watykan/news/2021-08/ukraina-kard-pietro-parolin-z-wizyta-w-kijowie.html (dostęp 26.11.2021).

[9] Zob. M. Milosevich, Russia’s Weaponization of Tradition: The Case of the Orthodox Church in Montenegro: Russia’s Weaponization of Tradition: The Case of the Orthodox Church in Montenegro (dostęp: 1.12.2021).

[10] Zob. https://www.dbk.de/presse/aktuelles/meldung/bischof-baetzing-trifft-vorsitzenden-und-weitere-vertreter-der-polnischen-bischofskonferenz (dostęp 9.12.2021).

[11] Por. P. Poupard, W sercu Watykanu, Katowice 2005.


Cezary Kościelniak

(1976), prof. UAM dr hab., filozof, kulturoznawca, zajmuje się tematyką Kościoła w życiu publicznym, kulturowymi uwarunkowaniami uniwersytetu, międzynarodowymi stosunkami kulturowymi, niemiecką kulturą intelektualną. Opublikował m.in. „Nowe krytyki Kościoła” (2010) i „Przemiany idei uniwersytetu” (2019).